„Nieoszlifowane diamenty” to najbardziej męczący film roku. Ale absolutnie trzeba go zobaczyć – recenzja
Adam Sandler – co nieczęsto się zdarza – w popisowej roli żydowskiego jubilera, który wpada w pętlę kłopotów wywołanych jego uzależnieniem od hazardu. Film „Nieoszlifowane diamenty”, który trafił właśnie do serwisu Netflix, to niełatwy seans, ale z pewnością zapamiętacie go na długo.
OCENA
Howard (Adam Sandler) jest niekwestionowaną gwiazdą nowojorskich dzielnic pośród miłośników wyrafinowanej biżuterii. Jego ziomek, Demany (Lakeith Stanfield), co jakiś czas przyprowadza do niego wszelkiej maści celebrytów, którzy z chęcią wydają pieniądze na kosztowności znajdujące się w jego sklepie. Pewnego dnia Howard, poprzez serię złych decyzji, wplątuje się w trudną i nerwową sytuację, która z czasem tylko narasta i wydaje się być bez wyjścia.
Właściwie więcej wam zdradzać nie będę, gdyż „Nieoszlifowane diamenty” najlepiej ogląda się, wiedząc jak najmniej. Nie dlatego, że film posiada jakieś niesamowite zwroty akcji (bo nie posiada), ale dlatego, że jego twórcy, bracia Safdie, obrali całą masę nietypowych i ciekawych ścieżek do opowiedzenia tej historii.
„Nieoszlifowane diamenty” to przede wszystkim filmowa antybajka z morałem przestrzegającym przez destrukcyjnymi nałogami. W tym przypadku jest to hazard. To on stoi za niemal każdą decyzją podejmowaną przez Howarda, on jest źródłem jego bogactwa materialnego i pustki życia wewnętrznego. Przyciąga go, nęci, uwodzi, po czym zostawia na mentalnym bruku, kiedy jest już za późno na odwrót. Oglądając film braci Safdie, widzimy, że decyzje, które podejmuje Howard są – delikatnie rzecz biorąc – ryzykowne. Z łatwością można by przewidzieć, że prawdopodobieństwo katastrofy jest bardzo duże. Sęk w tym, że Howard tego nie widzi. Daje się ponieść prądowi, który wiedzie go w złe rejony.
Seans filmu „Nieoszlifowane diamenty” jest męczący. Gdy zasiądziecie do oglądania, to już średnio po 15-20 minutach możecie czuć się wyczerpani.
Bracia Safdie tak skonstruowali swą opowieść i poukładali dialogi, że my, jako widzowie, jesteśmy bombardowani kakofonią zdarzeń występujących niemalże w tym samym czasie oraz ludźmi, którzy mówią dosłownie symultanicznie – wchodzą sobie w słowa, przerywają, są dla siebie niemili, krzyczą, a wręcz przekrzykują się. To celowy zabieg twórców, z jednej strony zaglądający do stanu psychiki Howarda, z drugiej zaś próbujący zaserwować nam symulację pracy jego umysłu i postrzegania świata wokół. Jest to zarazem wciągające jak i odrzucające. Fascynujące i wyczerpujące.
„Nieoszlifowane diamenty” to film, który naładuje was adrenaliną i przyprawi o migrenę jednocześnie. Jest to jego siła i słabość zarazem. Siła, bo dzieło braci Safdie nie pozostawia widzów obojętnymi, jest to film na wskroś autorski (ze wszystkimi plusami i minusami tego faktu), oryginalny w treści, formie i w podejściu do tych wcześniej wymienionych kwestii.
Ale też bardzo łatwo można zrozumieć, dlaczego spora część widowni może nie mieć ochoty go oglądać. Jest to film wymagający, niełatwy w przetrawieniu, pełen szemranych bohaterów. Scenariusz jest prosty i klarowny, to jest jego zaletą, niestety jednak zbyt często podąża ścieżkami oczywistych i chwilami dość banalnych rozwiązań, a Howard przez cały film podejmuje ciąg złych decyzji, których skutki są łatwe do przewidzenia, nawet dla niewyrobionego widza.
Przedziwna jest też w tym filmie muzyka, która świetnie sprawuje się jako odrębna całość, ale kompletnie nie pasuje do filmu – wydaje się od niego odklejona, do tego zbyt głośna. Chwilami miałem wrażenie, że to jakaś usterka dźwiękowa, i że melodie, które słyszymy w tle, pochodzą z innego filmu.
„Nieoszlifowane diamenty” to bez wątpienia popis aktorski Adama Sandlera w jego bodaj najlepszej roli w całej swojej karierze.
Howard jest klasyczną łajzą – zdradza żonę, okropnie traktuję swoją kochankę, jest krzykliwym, nieznośnym frustratem i emocjonalnym nieudacznikiem, dla którego pieniądze są bożkiem, centrum świata. Mimo tego wszystkiego, Sandlerowi udaje się go zagrać na tyle dojrzale i świadomie, że, jako widzowie, czujemy do niego sympatię i kibicujemy mu. Nawet pomimo tego, że uważamy go za skończonego dupka, który zasłużył na los, który sam sobie zgotował.
Partnerujący mu na drugim planie Lakeith Stanfield, Idina Menzel czy gwiazda NBA, Kevin Garnett (w epizodzie pojawia się nawet The Weeknd), również spisują się świetnie, tworząc udaną obsadę dopełniającą kapitalną kreację Sandlera, który dźwiga ten film na swoich barkach.
„Nieoszlifowane diamenty” to bez wątpienia najbardziej intensywny film co najmniej ostatnich miesięcy. Warto dać mu szansę, choć, nie jest to seans dla każdego. Jego niepokojący, krzykliwy, naładowany adrenaliną ton i rytm wręcz kipią od pierwszych do ostatnich minut.
Szkoda, że film ten został totalnie pominięty w nominacjach do Oscarów 2020.
Dzieło braci Safdie nie jest idealne, ale w przeciwieństwie do takich obrazów, które dostały Oscara dla „Najlepszego filmu”, jak „Miasto gniewu”, „Artysta” czy „Green Book” zostaje w pamięci widzów na dłużej i o wiele bardziej angażuje emocjonalnie. A chyba o to, między innymi, chodzi w kinie.