Jeszcze kilka lat temu nie wyobrażałem sobie oglądania filmów i serialu bez napisów. Serwisy wideo na żądanie mnie jednak rozpieściły. Dziś, jak już coś mam obejrzeć, to najpierw sprawdzam, czy jest dostępny polski lektor. Jeśli nie, to daję sobie spokój — choćby i było to polecane przez wszystkich „The Office”.
Gdy byłem nieco młodszy, a o Netfliksie jeszcze nikt w kraju nad Wisłą nie słyszał, lektor w serialach kojarzył mi się jedynie z już wtedy skostniałą telewizją, która była domeną Starych Ludzi. Później do skojarzeń dołączyły kiepskie pirackie kopie filmów i serialu, w których głos pod postaci podkładał samodzielnie jakiś Przedsiębiorczy Sasza — pewnie ten sam, który wprowadzał te wersje potem do lewego obiegu.
A ja, jako wpierw licealista, a potem student, bym się do oglądania filmu lub serialu w ten sposób przecież nigdy nie zniżył!
Kilka razy ściągnęło się jednak takową wersję przez przypadek i to było rozczarowanie gorsze, niż gdyby długo oczekiwany film okazał się pornosem. Wystarczyło, że kilka razy się tak naciąłem, by później, gdy trafiałem w sieci na materiały wideo opisane jako polska wersja językowa, omijałem je szerokim łukiem. Zwiastowało to w końcu kiepską jakość samego wideo i wyciszoną oryginalną ścieżkę dźwiękową na rzecz tej z domowej roboty lektorem.
Zamiast tego oglądałem wszystko tak nowocześnie, z napisami — takimi prosto z NapiProjektu, chociaż czasem trzeba było na takowe poczekać kilka dni. Dopiero później, na studiach przerzuciłem się na napisy angielskie, które dostępne były nieco szybciej. Niestety nawet z biegiem czasu z literek całkowicie zrezygnować nie mogłem — gdy już znałem język na tyle, by rozumieć, co mówią do siebie bohaterowie w ich ojczystym angielskim, pogorszył mi się słuch.
Potem mi się odmieniło.
Jak już pisałem w jednym z poprzednich odcinków naszego nowego cyklu Niepopularna opinia, w którym wykazywałem wyższość jednego modelu dystrybucji seriali nad drugim, oglądam seriali znacznie więcej niż statystyczny widz. Większość z nich potem na łamach Rozrywka.blog recenzuję, ale dochodzą do tego produkcje, które mnie rajcują tak po prostu i im również poświęcam czas. Przy natłoku nowości czasami człowiek nie ma jak Netfliksa załadować…
Potrzeba jest jednak matką wynalazków, dlatego nauczyłem się oglądać seriale… w zasadzie to wszędzie. Najchętniej puszczam te, które nie wymagają skupienia na sobie całkowicie uwagi, bo o nich potem nie będę już nic pisał, podczas innych czynności, które można wykonywać mechanicznie. Zdarza się zresztą, że bardziej słucham, niż oglądam i to tutaj szukałbym przyczyny mojego pojednania się z wszelkiej maści lektorami (przed którymi wcale nie ostrzegali mnie rodzice).
Nie masz lektora? Nie idę z Tobą do łóżka!
Czy to w łóżku, czy to pod prysznicem, czy to przy zmywaniu naczyń — tablet z odpalonym serialem może stanąć gdzieś obok i zapewniać mi rozrywkę. Złapałem się jednak na tym, że nawet jeśli mogę się na serialu skupić, to i tak wolę, gdy lektor czyta kwestie wypowiadane przez bohaterów. Nie gubię się w fabule, gdy oderwę wzrok od ekranu, żeby sprawdzić powiadomienie w telefonie i nie muszę pauzować za każdym razem, gdy kot usadzi się pomiędzy mną a iPadem.
Nawet nie wiem, kiedy to się stało, ale tak jak przy nowościach, które chcę obejrzeć, często nie mam wyboru i czasem muszę pogodzić się z samymi napisami, tak przed rozpoczęciem kolejnego tasiemca sprzed lat najpierw sprawdzam, czy jest dostępny polski lektor. Nadal nie jest to regułą i nie był takowy dostępny w np. „The Office”, dlatego pomimo niezliczonych rekomendacji ten konkretny serial sobie odpuściłem do czasu, aż wróci w wersji z lektorem.
Sitcomy to w końcu typowe produkcje „do kotleta” i czasem wolę się skupić na krojeniu schabowego niż na czytaniu literek.
Oczywiście przy tym całym moim uwielbieniu do lektorów zdaję sobie sprawę, że na ołtarzu wygody składam efekty dźwiękowe i część gry aktorskiej bohaterów polegającej na regulowaniu barwy i tonu głosu, a także zmianie akcentu, ale jestem w stanie się z tym pogodzić. W dodatku w przypadku tych kilku produkcji, w których zależy mi na ścieżce dźwiękowej, a nie tylko na obrazie i dialogach (czyli np. w „Westworld”), w każdej chwili tegoż lektora mogę wyłączyć.
Irytują mnie w tym wszystko tylko czasem różnice pomiędzy tym, co mówi lektor, a tym, co widać w napisach (których nie wyłączam, chyba już tylko z przyzwyczajenia), ale wiem, że taka jest specyfika tłumaczeń w świecie filmów i serialu. Nie mogę też znieść, gdy inny lektor przejmuje dany serial w jednym z kolejnych sezonów, co mnie drażniło przy oglądanym niedawno ponownie „Mentaliście”, ale zwykle po kilku odcinkach o tym zapominam.
Zdaję sobie sprawę, że część czytelników poleci zaraz do komentarzy pisać ok, boomer!, ale co zrobić — do lektora najwyraźniej musiałem dorosnąć.
Oczywiście nie zacznę teraz wygłaszać tyrad, że cały świat do tego również dorośnie, a tylko dzieci upierają się przy napisach, bo to byłoby głupie. Ludzie mogą mieć inne preferencje filmowo-serialowe i to jest okay, ale w moim przypadku ułożyło się tak, a nie inaczej. Skłoniło mnie to przy okazji do refleksji na temat dubbingu, który w przeciwieństwie do lektora jest popularny na zachodzie, a który ja z kolei niezmiennie uważam za zło gorsze od napisów.
Do dubbingu mam bliżej nieokreślony uraz i ostatnio wolałem zwrócić kupiony przez omyłkę na seans z dubbingiem bilet i pojechać do innego kina na drugi koniec miasta, byle tylko „Nowych mutantów” obejrzeć w wersji oryginalnej. Kto jednak wie — może i do tego „dorosnę”, a kiedyś porzucę lektora na rzecz aktorów podkładających głos pod bohaterów? Jeszcze kilka lat temu bym tę myśl zabił w zarodku, a teraz, choć myślę, że to mi nie grozi, to już nie jestem taki pewien…
NIEPOPULARNA OPINIA to nowy cykl wpisów na Rozrywka.blog. Zachęcamy do zapoznania się z jego poprzednimi odsłonami:
- #1: Binge’owanie na Netfliksie jest do kitu, wolę odcinki co tydzień w HBO GO
- #2: Mam dość Magdy Gessler i telewizji w jej wydaniu
- #3: Rowling podpadła ci przez swoje wypowiedzi? Mnie niektórymi wątkami w „Harrym Potterze”
- #4: Jeśli nadal zwracasz się do Elliota Page’a per Ellen, jesteś zwykłym dzbanem
- #5: Szczepionka na koronawirusa wejściówką na koncert? To może być dla nas ratunek
- #6: Równoczesna premiera w kinach i na VOD nie zabije kin. Skończcie z tymi apokaliptycznymi wizjami
- #7: Prawdziwy Cyberpunk olałby aferę z grą od CD Projektu
- #8: W te Święta chętnie obejrzę po raz kolejny „Kevina samego w domu”
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.