„Nierealne” na HBO GO to prawie „X-Meni”, ale z Xavierem w spódnicy (i dawno, dawno temu)
HBO reklamuje „Nierealne”, czyli w oryginale „The Nevers”, jako serial obyczajowy. Nie dajcie się jednak zwieść — ta nowa produkcja przypomina „X-Menów”, tyle że z czasów wiktoriańskich i to z kobietami na pierwszym planie.
Filmowe i serialowe opowieści o mutantach Marvela, którzy od samego początku personifikowali mniejszości z tego naszego prawdziwego świata, zeszły ostatnio na boczny tor. Co prawda Deadpool 3 został już zapowiedziany, a Kevin Feige kombinuje teraz, jak tu wprowadzić Wolverine’a i spółkę do MCU, ale zanim to się stanie, miną jeszcze lata. Na pierwszy ogień idzie „Fantastyczna Czwórka”.
Rynek nie znosi jednak próżni i konkurenci Myszki Miki mają kilka propozycji dla fanów „X-Menów”. Netflix już kilka lat temu ruszył ze swoją niezwykle udaną amerykańską produkcją „The Umbrella Academy”, podczas gdy do oferty HBO trafiło dzisiaj „The Nevers”. Ten nowy brytyjski serial prezentujący alternatywną linię czasu, a jego tytuł przetłumaczono na nasz język zgrabnie jako „Nierealne”.
O co chodzi w serialu „The Nevers”?
Nie umiem tej produkcji opisać jednym zdaniem, bo już od pierwszych scen jest zakręcona jak lato z radiem, ale ten pierwszy odcinek paradoksalnie dość dobrze nakreśla świat przedstawiony. Przedstawia niezwykle barwną i liczną plejadę postaci, a chociaż wiele z nich to takie typowe archetypy, to dzięki temu już po kilku chwilach rozpoznawałem ich twarze i prędko nauczyłem się imion.
Wraz z bohaterami trafiamy do wiktoriańskiej Anglii, w której w wyniku jakiegoś dziwnego zdarzenia ludzie z niższych warstw społecznych — wśród których są przede wszystkim kobiety — zaczęli wykazywać pewnego dnia niesamowite zdolności. Podobnie jak w opowieściach o X-Menach, które osadzone są współcześnie, ci mutanci dotknięci opuszczają domy, by zamieszkać w szkole sierocińcu.
Z tą różnicą, że zamiast Charlesa Xaviera na wózku inwalidzkim jeździ tu niejaka Lavinia Bidlow (Olivia Williams z „Autora Widmo”).
Bogata filantropka postanowiła sprowadzić w jedno miejsce dotknięte osoby, a prym wiodą wśród nich dwie dziarskie kobiety: młoda (co zostało podkreślone aż dwukrotnie) wdowa przewidująca przyszłość, czyli Amalia True (Laura Donnelly), wraz z mającą smykałkę wynalazków Penance Adair (Ann Skelly). Od początku widać, że ten dynamiczny duet będzie tutaj w centrum uwagi.
Kobiety spotykamy w niecodziennej sytuacji — próbują przechwycić dotkniętą na swój sposób Myrtle Haplisch (Viola Prettejohn z „Wiedźmina”), ale zanim zorientujemy się, co jest tu u licha grane, bierzemy udział w przepychance oraz pościgu samochodowym dorożkowym. Panie dzielnie czmychają swoich niedoszłym oprawcom i ruszają, by przedstawić nową koleżankę reszcie kamratów.
Oprócz tego w „Nierealnych” pojawia się wiele innych istotnych postaci, które zamieszkują przytułek Amalii dla wykluczonych ze społeczeństwa sierot.
Pierwsza rzuca się (dosłownie) w oczy młoda Primrose Chattoway (Anna Devlin), której specjalna „moc” to… trzy metry wzrostu. Do tego dochodzą dowcipna Lucy Best (Elizabeth Berrington), młoda Sikhijka ze Szkocji, Harriet Kaur (Kiran Sonia Sawar) i doktor Horatio Cousens (Zackary Momoh). W okolicy panoszy się też niesławny król żebraków, Declan Orrun (Nick Frost).
Z pewnością dość istotni dla fabuły będą dwaj przyjaciele: Augustus „Augie” Bidlow (Tom Riley), czyli taki ciamajdowaty brat Lavinii oraz prowadzący prominentny dom publiczny Hugo Sawn (James Norton). Do tego dochodzi sceptyczny wobec dotkniętych urzędnik państwowy, Lord Gilbert Massen (Pip Torrens) oraz inspektor Frank Mundi (Ben Chaplin) śledzący pewną morderczynię.
Maladie, bo o niej mowa, jest na dobrej drodze, by przyćmić samego Kubę Rozpruwacza.
Nie wiemy jeszcze, na czym jej dokładnie zależy, ale jak na razie jest takim Jokerem dla pozostałych bohaterów — pojawia się znikąd, robi hałas i chce przede wszystkim patrzeć, jak świat płonie… I to momentami wręcz dosłownie! Członkinią jej gangu jest Annie „Bonfire” Carby (Rochelle Neil) rzucająca fireballe; we dwie porywają aktorkę Mary Brighton (Eleanor Tomlinson).
Nie zabrakło tutaj też odwiecznego konfliktu tradycji z postępowością, którego przykładem była dysputa o przyjmowaniu przez Anglików słów od Francuzów, co okazało się powiązane ściśle z kwestią, a gdzieś na horyzoncie majaczy się jeszcze szalony naukowiec Edmund Hague (Emmy Denis O’Hare), który porywa dotkniętych ludzi (aczkolwiek na jego pełną introdukcję musimy poczekać).
Cieszy też, że świat przedstawiony oraz zamieszkujące je postaci nie są kalką serii „X-Men” i scenarzyści czerpią od Marvela tylko te uniwersalne motywy.
Z pewnością nie było to łatwe, ale twórcom udało się wymyślić (przynajmniej dla części swoich bohaterów) naprawdę unikalne zdolności. Co prawda zdarzają się takie postaci jak Annie Carby władająca ogniem, a wizje przyszłości pani True również nie są zbyt wyszukane, ale już ten uderzający w samo serce śpiew Mary czy władza nad gadżetami, jaką wykazuje Penance, to fajne, świeże pomysły.
Ucieszyło mnie również, że urzędujący politycy, głodna wrażeń opinia publiczna oraz strzegąca porządku policja dobrze zdaje sobie sprawę, że na trzy lata wcześniej w 1896 r. doszło do wydarzenia, które zmieniło ich świat na zawsze. Główni bohaterowie w dodatku nie noszą przysłowiowych peleryn i nie chronią swoich tożsamości — ba, otwarcie przyznają się do tego, jakie mają zdolności!
Pod względem realizacji jest nieźle, zwłaszcza pod kątem scenografii i kostiumów, ale nie podejmuję się jeszcze oceny, czy nowy serial będzie hitem. W dodatku twórcy z tym swoim specyficznym poczuciem humoru stąpają po cienkim lodzie, ale mam nadzieję, że uda im się fabułe zgrabnie poprowadzić — start był intrygujący i w to, że losy tych niezwykłych kobiet i mężczyzn będę z uwagą śledził, nie wątpię.