Christopher Tolkien nie potrafi oddać dziedzictwa ojca. Zapowiada premierę The Fall of Gondolin
Właśnie ogłoszono wydanie kolejnej „nowej” powieści J.R.R. Tolkiena. Po Dzieciach Húrina oraz Berenie i Luthien, syn pisarza Christopher Tolkien znów zebrał notatki i przygotował do publikacji opowieść o upadku miasta Gondolin. Tylko czy fani twórczości Tolkiena na pewno powinni się cieszyć z wydania The Fall of Gondolin?
Na początku tego tekstu pozwolę sobie na wyznanie, które być może rzuci trochę światła na jego treść. Jestem psychofanem Tolkiena. Przeczytałem po wielokroć prawie wszystkie jego opublikowane powieści, opowiadania dla dzieci, poematy, a nawet listy. Znam twórczość brytyjskiego pisarza na wylot i zawsze broniłem jego umiejętności literackich przed krytykami z ramienia tzw. „wielkiej literatury”, ale też fantastyki spod znaku George'a R.R. Martina.
Wieści o wydaniu na Zachodzie pod koniec 2018 roku (jak donosi Entertainment Weekly) nowego dzieła sygnowanego nazwiskiem Tolkiena powinny być więc dla mnie wspaniałą wiadomością. Ale nie są. Wszystko dlatego, że za przygotowaniem Thy Fall of Gondolin stoi syn i powiernik pisarza, Christopher Tolkien.
Nie sposób podważać wkładu, jaki Christopher Tolkien poczynił w rozprzestrzenianie twórczości ojca na świecie.
J.R.R. Tolkien cenił sobie krytyczne spojrzenie i analityczny umysł syna. Włączył go w wieku 21 lat do grona Inklingów, czyli swoich najbliższych literackich przyjaciół. Christopher pracował z ojcem jeszcze przed jego śmiercią, która pokrzyżowała wydanie Silmarillionu. Tylko część tego monumentalnego dzieła była gotowa na czas. Tolkien dokonał tytanicznej pracy, porządkowania i łączenia często sprzecznych notatek, by uczynić Silmarillion spójnym i możliwym do wydania.
W kolejnych latach Christopher Tolkien doprowadził do wydania również Niedokończonych opowieści i nigdy nieopublikowanej w całości w Polsce encyklopedii The History of Middle-earth. Były to jednak dzieła, które trudno nazwać powieściami sensu stricte – na ten tytuł nie zasługuje też Silmarillion. Zwłaszcza Niedokończone opowieści pełne są przypisów oraz zaznaczeń dotyczących zmian i różnych wersji. W tamtym okresie Tolkien wciąż jeszcze wątpił w swoją wiedzę. Gdy tylko nie był pewny, która interpretacja notatek ojca jest właściwa, to wyraźnie to zaznaczał i pokazywał je wszystkie.
Paradoksalnie, kolejna opracowana przez Christophera książka, czyli Dzieci Húrina, to najlepsze dzieło J.R.R. Tolkiena obok Władcy Pierścieni. A przy tym doskonała opowieść tragiczna, silnie inspirowana mitologią grecką, a zwłaszcza aspektem fatum. Tolkien w Dzieciach Húrina potrafił znaleźć w dawnych wzorcach nowe wątki i motywy, w stare zaś ponownie wlać życie. Jakość dzieła dodatkowo podnosiły doskonałe ilustracje zdobywcy Oscara za scenografię Władcy Pierścieni: Powrót króla, Alana Lee.
Skoro więc Dzieci Húrina były takim sukcesem, to dlaczego wątpię w jakość The Fall of Gondolin?
Każdy fan twórczości autora Silmarillionu wie, że to właśnie opowieść o Túrinie Turambarze jest najlepiej dopracowaną z historii dziejących się w Pierwszej Erze Śródziemia (nie licząc części kosmogonicznej). Porównując wersję opublikowaną w 1980 roku w Niedokończonych opowieściach z tą ze znacznie późniejszych Dzieci Húrina, znajdziemy bardzo niewiele różnic. Jak na J.R.R. Tolkiena to wręcz niespotykany poziom dopracowania!
Inaczej było z późniejszymi opracowaniami Christophera Tolkiena. To nie dziwne, że czytelnicy wolą konkretną opowieść od notatek naznaczonych wątpliwościami. Niestety, syn brytyjskiego pisarza zaczął sięgać po coraz bardziej „brudne” notatki ojca.
Widać to wyraźnie na przykładzie niedokończonych poematów Upadek Króla Artura i Beowulf, które zawierały utwory mocno niekompletne, o często drastycznie zmieniającej się jakości między poszczególnymi fragmentami. A w polskiej wersji często sztucznie „napompowane”. Upadek Króla Artura był przecież sprzedawany w foliowej osłonce, tak by czytelnicy nie mogli się zawczasu dowiedzieć, że sam poemat mieści się na kilkudziesięciu stronach (obie wersje językowe!).
W przypadku Berena i Luthien Tolkien znalazł miejsce na bardziej szczegółowe odtworzenie powstawania dzieła w umyśle i notatkach ojca, nie zmienia to jednak faktu, że znów otrzymaliśmy dzieło w najlepszym razie niekompletne. W najgorszym, nigdy nie przeznaczone do publikacji.
Podobnie będzie z The Fall of Gondolin.
Opowieść o ostatnich latach istnienia Gondolinu znajduje się w pełnoprawnej powieściowej formie jedynie w początkowych fragmentach. Reszta to notatki, niejasne wersje i fragmenty wykorzystane w Silmarillionie, które bardziej przypominają ustęp z kroniki historycznej. Przyznawał to sam Christopher już przy okazji Niedokończonych Opowieści.
Niektórzy fani zawsze będą chcieli poznać wszystkie szczegóły twórczości pisarzy. Mam jednak wielkie wątpliwości, czy twórca tak drobiazgowy i samokrytyczny, jak J.R.R. Tolkien byłby zadowolony z rozmieniania jego dorobku na najdrobniejsze szczegóły. Gdy po opublikowaniu Berena i Luthien Christopher Tolkien zapowiedział prawdopodobną emeryturę, bardzo się ucieszyłem. Wychodzi jednak na to, że Tolkien wciąż nie może odpuścić dziedzictwa ojca. Szkoda że w międzyczasie przestał badać notatki i ślady, a zaczął desperacko grzebać w śmieciach.