„Klub winowajców" spotyka „Lot nad kukułczym gniazdem" i „Lśnienie". „Nowi mutanci" to pierwszy komiksowy horror ze stajni Marvela
„Nowi mutanci" to nowe otwarcie uniwersum „X-Men”, które ma szansę zagościć na dłużej w świadomości fanów adaptacji komiksów. Choć będzie to o tyle trudne, że film ten wydaje się być przeklęty.
OCENA
Na czym polega ciążące nad nim fatum? Po pierwsze, jego oryginalna data premiery to 13 kwietnia 2018 roku. Jednak tym razem trzynastka okazała się pechowa, bo jak widać, po licznych perturbacjach i dokrętkach, „Nowi mutanci” trafili do kin prawie dwa i pół roku później. To rzadki przypadek, szczególnie gdy mówimy o tak znanej serii i to w dobie olbrzymiej popularności adaptacji komiksów.
Po drugie, film ten trafił na nieszczęsny okres negocjacji i sprzedaży studia 20th Century Fox pod skrzydła Disneya. To też skomplikowało sprawę. I nie ułatwia jej nawet teraz, bo „Nowi mutanci”, będący dość mrocznym horrorem, średnio pasują do biblioteki Disneya na tyle, by firma poświęciła tej odświeżonej inkarnacji marki pełnię uwagi. Dlatego też film, początkowo planowany jako pierwsza odsłona trylogii, raczej nie doczeka się kontynuacji.
Po trzecie, „Nowi mutanci” ostatecznie natrafili na kolejną przeszkodę, w postaci pandemii Covid-19. To coś, czego nikt już nie był w stanie przewidzieć i chyba jest to ostateczną manifestacją fatum, które ciąży nad tą produkcją. Jakby wam jeszcze było mało dowodów, to przeczytajcie o tym, że na dokładkę amerykańscy dziennikarze nie chcą publikować recenzji tego filmu.
A szkoda, bo „Nowi mutanci” w reżyserii Josha Boone'a to zaskakująco udany spin-off/sequel „X-Menów”.
Na wstępie tylko ostudzę apetyty – nie jest to wybitna adaptacja komiksów i nie zapisze się pośród najlepszych filmów z tego gatunku. Natomiast osobiście spodziewałem się znacznie gorszej produkcji.
W jej centrum znajduje się młoda dziewczyna, Danielle (w tej roli Blu Hunt), która w tragicznych okolicznościach traci swego ojca i trafia do tajemniczego instytutu. Tam, okazuje się, że jest mutantem i musi zostać poddana terapii, dzięki której będzie mogła nauczyć się panować nad swoimi mocami, tak by móc żyć pośród ludzi, nie wyrządzając nikomu krzywdy.
Na miejscu Danielle poznaje innym młodych mutantów, którzy przechodzą tą samą terapię co ona. Są nimi Rahne (Maisie Williams), Illyana (Anya Taylor-Joy), Sam (Charlie Heaton) i Roberto (Henry Zaga). O ile jej nowi „koledzy” znają swoje moce, tak Danielle jeszcze nie do końca wie jakie są jej zdolności. I wokół tego obraca się duża część fabuły filmu.
Gdyby „Nowi mutanci” pojawili się w kinach z 8-10 lat temu, to byłoby o nich głośno. Film jest bowiem zaskakująco kameralny jak na produkcję z komiksowym rodowodem.
Dziś już nie robi to takiego wrażenia, bo globalna publiczność widziała niejedną wariację tego gatunku na dużym ekranie. Oczywiście nie brak „Nowym mutantom” widowiskowych scen i pełnego rozmachu finału, ale nie jest to absolutnie skala ani wcześniejszych filmów z serii „X-Men” ani innych filmów tego typu. I to spory plus. Pozwala nam w pełni skupić się na postaciach i relacjach między nimi.
Z czasem dowiadujemy się o nich coraz więcej, choć też skłamałbym, gdyby stwierdził, że każda z nich jest narysowana tak samo dokładną kreską. Z jednej strony każde z nich ma swoje 5 minut, ale też jedni są bardziej istotni dla fabuły, drudzy mniej. Twórcy trzymają się więc linii znanej z poprzednich filmów z serii „X-Men”.
Sama fabuła „Nowych mutantów” też z czasem okazuje się mieć znane rysy kojarzące się chwilami choćby z niedawną „Mroczną Phoenix”. Zaletą filmu „Nowi mutanci” jest jednak fakt, że akcja rozgrywa się praktycznie głównie w murach ośrodka, w którym przetrzymywani są młodzi bohaterowie. A gdy dołączymy sobie do tego wyraziste elementy rodem z horrorów, to łatwo sobie wyobrazić co nas czeka.
I zapewniam was, że pisząc o „elementach rodem z horrorów”, nie mam na myśli jakichś tam luźnych nawiązań – „Nowi mutanci” to chwilami straszak pełną parą.
Do tego reżyser i scenarzysta, który wcześniej dał się poznać podczas pracy na planie filmu „Gwiazd naszych wina", umiejętnie wplótł w całość wątki młodzieżowe – począwszy na poczuciu zagubienia, które zbiega się z czasem dorastania postaci, odrzucenia oraz pierwszych miłosnych doświadczeniach. Przy czym jest tu też miejsce na traumy z dzieciństwa, walkę ze swoimi lękami, mierzenie się z przeszłością. I naprawdę zostało to bardzo dobrze poskładane, bez poczucia przeciążenia tematami i fałszu.
Tym bardziej, że młoda obsada robi naprawdę dobrą robotę. Pierwsze skrzypce gra względnie nieznana Blu Hunt, i choć jej kreacja nie powala, to udaje jej się przekonująco dźwigać ciężar filmu. O wiele lepiej za to radzą sobie Maisie Williams jako niepewna siebie, schowana i stłumiona przez surowe katolickie wychowanie Rahne czy Anya Taylor-Joy jako temperamentna i niezbyt przyjemna w obyciu pochodząca z Rosji Illyana.
„Nowi mutanci” jako całość nie wyważają żadnych nowych drzwi w kinie superbohaterskim i w ogóle w kinie rozrywkowym. Po „Loganie”, „Deadpoolu” czy „Mrocznym Rycerzu” widzieliśmy już wszystko co ten gatunek może nam zaoferować. Ale film Boone'a mimo tego stabilnie stoi na własnych fundamentach, ma umiejętnie stopniowane napięcie, bohaterów z tajemnicą i supermocami, udane kreacje aktorskie i parę niezłych momentów „z dreszczykiem”. A przy tym, nie stawia widowiska i efektów CGI ponad postaciami, o których opowiada.
Choć stwierdzam to z (pozytywnym) zaskoczeniem, to „Nowi mutanci” znajdą się całkiem wysoko w moim prywatnym rankingu filmów z serii „X-Men”.