REKLAMA

Numer siedemnaście

Ten film powstał przypadkiem. Hitchcock miał w planach realizację sztuki Johna van Drutena London Wall, ale ze względu na finansową porażkę wcześniejszej produkcji, Bogaci i dziwni, firma British International Pictures postanowiła odsunąć reżysera od tego projektu i przypisać go do Numeru siedemnaście. Będąc niezadowolonym z takiego przebiegu wydarzeń, Alfred Hitchcock bez zgody szefów wytwórni przekształcił sztukę w zaledwie godzinny seans z prostą intrygą kryminalną przepełnioną charakterystycznym humorem. Nic więc dziwnego, że wielu uważa film za pomyłkę - ale to jest właśnie cały jego urok.

Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Jest zimna i wietrzna noc. Pewien mężczyzna, chcąc przeczekać niesprzyjającą pogodę, znajduje schronienie w pobliskiej miejskiej posiadłości pod numerem siedemnaście. Podczas zwiedzania domu spotyka Bena, panicznie uciekającego przed czymś. Okazuje się, że na górze znajduje się ciało mężczyzny, z którego głowy płynie strużka krwi. Próbując znaleźć rozwiązanie tej zagadki, obaj mężczyźni natrafiają na kobietę, która spada na nich z dachu rozpadającej się posiadłości. Ma ona w posiadaniu telegram wymieniający nazwisko detektywa Bartona. Bohaterowie wracają zatem do miejsca, gdzie znaleziono ciało, aby móc dokonać jego identyfikacji. Gdy docierają na miejsce, okazuje się, że mężczyzna zniknął. Co gorsza, w tym samym czasie ktoś puka do drzwi wejściowych.

REKLAMA

Jakkolwiek skomplikowana i absurdalna wydaje się być fabuła wstępna, to tak naprawdę był to świadomy zabieg. Numer siedemnaście, na przekór władzom brytyjskiej wytwórni, jest burleską parodiującą różne filmowe gatunki. Na samym początku Hitchcock miesza stylistykę noir z horrorem (opuszczona posiadłość, ciało). Główny nacisk został położony na Frankensteina, którego premiera miała miejsce zaledwie rok wcześniej, gdyż postać Bena w wielu aspektach przypomina Igora. W dodatku scena, gdzie Ben stoi przestraszony nad ciałem, przypomina parodię Frankensteina, w której przerażony sługa spogląda na swojego martwego pana. Co więcej, tło akcji stanowi opuszczona posiadłość charakterystyczna dla gotyckich opowieści o nawiedzonych dworach. Jako widzowie nie wiemy, co dokładnie wydarzy się dalej, więc gdy oglądamy wystraszone postaci, słuchające dziwnych odgłosów dochodzących z dachu, automatycznie utożsamiamy film z klasyką horroru.

Następujące sceny są już zdecydowanymi farsami czarnych kryminałów. Problem polega na tym, że pomimo przedstawienia gangsterów, nadal nie jesteśmy pewni kto jest kim. Fabuła wprowadza zbyt dużo postaci w krótkim czasie, mieszając przez to odczucia widza.

To jednak było celowe. Zauważamy bowiem, że równocześnie z wieloma nowymi bohaterami pojawiają się zaskakujące zwroty akcji (czyli najbardziej rozpoznawalna cecha Hitchcocka). Film przypomina więc manifest twórcy zdenerwowanego decyzją wytwórni. Reżyser bawi się aktorami jak lalkarz swoimi kukłami. Na każdym rogu i za każdymi drzwiami umyślnie naraża protagonistów na niebezpieczeństwo. W efekcie jednak, zamiast poczciwego dreszczowca, otrzymujemy slapstickowy humor rodem z produkcji Chaplina. Ben przewraca się ze schodów, oparza się świeczką, a gangsterzy w "czułym" uścisku zaczynają się bić na pięści. Na szczęście, dzięki utrzymaniu klimatu burleski, Hitchcock ratuje swoich bohaterów, czyniąc ich praktycznie niezniszczalnymi.

REKLAMA

Numer siedemnaście osiąga apogeum w scenie końcowej. Umieszczając akcję w pędzącym pociągu, angielski reżyser odnosi się do początków kinematografii amerykańskiej (jeden z pierwszych filmów, jaki powstał w Hollywood, przedstawiał napad na pociąg). Aluzje do westernu są jednak błędne. Wyraźnego podziału między dobrem a złem nie widać. Gangsterzy kłócą się między sobą, a kolejne zwroty akcji przewracają wątek fabularny do góry nogami. W dodatku finał tej sceny jest pierwszym krokiem Hitchcocka do fascynacji kinem katastroficznym.

Gdyby film został nakręcony dziś przez innego reżysera, powstałby z niego brutalny horror w stylu Piły. A ponad 70 lat temu wziął się za niego właśnie Hitchcock, dla którego była to zabawa i granie na nerwach wytwórni. Kto by pomyślał, że poprzez wolność słowa i niezależność twórcy powstanie fascynująca burleska parodiująca inne filmowe gatunki. Nic więc dziwnego, że był to ostatni obraz reżysera zrealizowany w Wielkiej Brytanii. Numerem siedemnaście Hitchcock udowodnił, że jest bardzo dobrym rzemieślnikiem, tworzącym również kino dla czystej rozrywki. Dlatego, mimo negatywnych opinii, to historycznie ważna produkcja, której nie należy traktować zbyt poważnie. W końcu nie uczynił tak nawet sam autor.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA