Przeczytałem „Ogień i krew. Część 2” George’a R.R. Martina i zrozumiałem, dlaczego autor nie może dokończyć „Wichrów zimy”
George R.R. Martin to jeden z najbardziej rozpoznawalnych pisarzy na świecie. Coraz częściej słychać jednak narzekania na niektóre jego książki i bardzo powolne tempo pisania. Właśnie zadebiutowała druga część jego nowej kroniki rodu Targaryenów pt. „Ogień i krew”. A jej rzetelna ocena nie jest wcale łatwa.
OCENA
Pomysł na prequel „Pieśni lodu i ognia”, w którym opowiedziane zostałyby losy Westeros od czasu podboju Zdobywcy, aż po rebelię Roberta Baratheon, narodził się w głowie George'a R.R. Martina dosyć dawno temu. Amerykański pisarz miał początkowo zasiąść do tej książki już po skończeniu swojej sagi. Ale jak wie każdy fan jego twórczości, od pewnego czasu pisanie powieści idzie Martinowi coraz trudniej i zajmuje coraz więcej czasu.
Być może dlatego przyspieszył on plany napisania kroniki, która ostatecznie została wydana pod tytułem „Ogień i krew”. Na samym wstępie trzeba jednak zaznaczyć, że Martin zrealizował dopiero pierwszą część swojej wizji. I nie mam tutaj na myśli książki, która w Polsce została wydana pod takim tytułem. Wydawnictwo Zysk i S-ka postanowiło podzielić „Ogień i krew” na jeszcze dwie mniejsze książki (recenzja pierwszej z nich jest dostępna na Rozrywka.Blog).
Ogień i krew 2 - ile kosztuje książka?
Powody podjęcia takiej decyzji są oczywiste. Dwie książki równają się podwójnemu zyskowi, zwłaszcza że cena okładkowa obu części wynosi 59 zł od sztuki. I to mimo że „Ogień i krew. Część 2” jest krótsza od poprzedniczki o dokładnie sto stron. Trzeba całkiem otwarcie powiedzieć, że wprowadzony w Polsce podział jest sztuczny i średnio współgra z zamysłem Martina. Sprawia też, że napisanie drugiej recenzji jest zadaniem nieco problematycznym.
Druga część „Ognia i krwi” ma dokładnie takie same mocne i słabe strony, co poprzednia... ponieważ to de facto ta sama książka.
Martin pokazuje tu, dlaczego jest uznawany za świetnego kreatora wiarygodnych światów. Westeros za czasów Targaryenów jest tak samo żywym i interesującym miejscem, co w serii powieści. „Ogień i krew” została wypełniona pasjonującymi bohaterami z nieoczywistymi, ale też sensownymi motywacjami. Nie chodzi tylko o członków królewskiego rodu, ale też przedstawicieli Starków, Velaryanów czy Lannisterów. Wolny od konieczności stworzenia głębokiej i skomplikowanej fabuły, amerykański pisarz może w całości skoncentrować się na tym, co wychodzi mu najlepiej.
Nadal jest to jednak książka, która aż prosi się o poważną ingerencję redaktorską. Druga część „Ognia i krwi” ma nieco mniej pomyłek i nielogiczności, ale Martin nadal powtarza się i nadmiernie rozwleka nieinteresujące szczegóły. Szczególnie odczuwalne jest to w drugiej połowie dzieła. Pierwszych trzysta stron dotyczy słynnej Zagłady Smoków, czyli bratobójczej wojny o Żelazny Tron między Aegonem II i jego przyrodnią siostrą Rhaenyrą. To na ten wątek szczególnie czekali fani „Gry o tron” i trzeba przyznać, że George R.R. Martin ich nie zawodzi.
Zagłada Smoków została opisana z dużą szczegółowością, ale w żadnym momencie nie sprawia wrażenia nazbyt rozwlekłego konfliktu. Akcja jest szybka i z kilkoma emocjonalnymi niespodziankami. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o kolejnych rozdziałach, które opisują lata regencji trwającej za panowania młodocianego Aegona III. Tutaj Martin w pełnej krasie pokazuje swoje słabości. Nie potrafi zapanować nad tempem, ciągle się powtarza i nie jest w stanie nadać nowym bohaterom podobnej iskry co wcześniej.
Trudno powiedzieć, czy Martin zignorował rady edytorów, czy może żadnych nie dostał.
Pisarze i pisarki na szczycie często wykazują tendencję do ignorowania rad swoich redaktorów. Czasem z opłakanymi skutkami. Jakkolwiek było w tym przypadku, nie sposób zaprzeczyć, że „Ogień i krew” mógłaby być znacznie lepszą książką. To udane dzieło, które absolutnie spełnia wyznaczone sobie cele, lecz zdecydowanie nie sięga szczytów. I chyba to samo można powiedzieć o samym George R.R. Martinie. Czytając jego nową książkę, naprawdę łatwo zrozumieć, dlaczego pisanie „Wichrów zimy” trwa tak długo. Nawet w przypadku swoistego książkowego spin-offu, kroniki pozbawionej skomplikowanej osi fabularnej, Martin nie potrafi się powstrzymać przed przeładowaniem zawartości niepotrzebnymi szczegółami. „Ogień i krew” to przecież nie jest skończone dzieło. Wciąż zostało ponad 130 lat panowania Targaryenów do opisania.
Nie daje to wielkich nadziei na rychły finisz sagi „Pieśni lodu i ognia” czy kolejnych pobocznych projektów. „Ogień i krew” jako całość absolutnie zadowoli fanów twórczości Martina, a nawet czytelników bardziej standardowego fantasy. Nawet jeśli sztuczne podzielenie książki dla podbicia zysków irytuje, to i tak warto kronikę Targaryenów posiadać na swojej półce. Na jej przykładzie jak pod mikroskopem widać jednak wszystkie słabości George'a R.R. Martina. Być może od tak doświadczonego i uznanego pisarza nie powinno się oczekiwać dalszego rozwoju, ale czy na pewno powinniśmy przymykać oczy na tak oczywisty brak dbałości o istotne szczegóły? Dobra książka, która mogła być arcydziełem, to w pewnym sensie jeszcze gorszy przypadek niż nieudany gniot.
- Czytaj także: Kto zainspirował George R.R. Martina do zabijania postaci?