Słodko-gorzki finał jednego z najważniejszych seriali Netfliksa. Oceniamy 7. sezon „Orange Is the New Black”
Momentami przynudzał, ale ostatecznie rozbudził emocje i zamknął najważniejsze wątki. Taki był finałowy sezon „Orange Is the New Black”.
OCENA
Uwaga: Tekst zawiera spoilery.
To musiało się tak skończyć - ze łzawymi pożegnaniami, rozliczeniem najważniejszych wątków i powrotem (choć na moment) dawno niewidzianych postaci. Zwłaszcza wątek tych ostatnich przebiegł w telegraficznym skrócie. Ale fani pewnie są zadowoleni, że na koniec serialu „Orange Is the New Black” mogli ich wszystkich zobaczyć.
To było dobre zakończenie. Co do tego nie mam żadnych wątpliwości.
Ckliwe i z mniejszą dawką żartów niż poprzednie sezony ( Nichols nadal trzyma poziom). Ale mimo to godny tego serialu i przede wszystkim wyczerpujący.
Z zapowiedzi 7. serii dowiedzieliśmy się, że nowe odcinki opowiedzą m.in. o tym, jak Piper radzi sobie po wyjściu z Zakładu Karnego w Litchfield. Nie wiedzieliśmy za to, że twórcy tak mocno skupią się na ważnym dla współczesnej Ameryki wątku, jakim jest kwestia emigrantów. W Litchfield pojawił się nowy oddział, do którego przyjmowane są kobiety czekające na decyzję w sprawie dalszego pobytu w USA lub deportacji. Osadzone walczą tam z bezlitosnymi urzędowymi przepisami, których niedorzeczność jest zresztą wytykana przez twórców oraz z prowadzącymi oddział mężczyznami. Wątek idealnie wpasowuje się w narrację społeczną i problem emigrantów, który jest cały czas żywy.
Choć autorzy scenariusza nie mieli nigdy problemu z reprezentacją mniejszości czy osób różnego pochodzenia etnicznego, w 7. sezonie postanowili jeszcze podkreślić ten problem. Załoga strażników więzienia w Litchfield składa się w większości z mężczyzn. Jedna z niewielu strażniczek, Tamika Ward, zostaje wybrana nową dyrektorką zakładu. Reszta załogi zgodnie stwierdza, że Tamika Ward otrzymała tę posadę ze względu na kolor skóry. Przyznaje to zresztą Linda Ferguson, która obsadziła ją na tym stanowisku. Pomimo pierwszych wątpliwości, Ward postanawia udowodnić, że w pełni zasługuje na nową posadę.
Zaraz obok nowy tematów, pojawiają się stare, dobrze znane fanom serii.
Taystee traci wiarę w walkę o wolność i popada w coraz większą depresję. Z kolei Susan próbuje jej pomóc, oczywiście na swój osobliwy, pokraczny sposób. Ruda po wyjściu z izolatki nie jest już tą samą zadziorną Galiną. A Lornę spotyka kolejna tragedią, której kobieta nie jest w stanie przyjąć do wiadomości. Życie w zakładzie dzieje się dalej, a bohaterki sprawiają czasami wrażenie zupełnie bezwolnych wobec tych wszystkich zmian i rotacji dziejących się dookoła. Zwłaszcza Alex, której nie jest pisane życie bez łamania prawa.
Twórcy „Orange Is the New Black” od zawsze odwołują się do nierówności klasowych czy społecznych. W tym sezonie piją również do idei perfekcyjnego amerykańskiego życia, zderzając ją z oczekiwaniami naszych ulubionych więźniarek. Ze starcia oczekiwania vs. rzeczywistość mało kto uchodzi z życiem. Finał sezonu pokazuje co prawda kilka happy endów, jednak większość historii więźniarek kończy się po prostu na akceptacji własnego losu i tego, że nie ma sensu z nim walczyć. Może to dla osadzonych jest właśnie szczęśliwym zakończeniem?