REKLAMA

Orange is the New Black, czyli jak matka Weeds zrobiła swojego Prison Breaka

O Weeds pisałem na sPlayu jakiś czas temu. Trochę niepoprawny politycznie serial, świetne trzy pierwsze sezony, potem poziom gwałtownie spadł w dół i aż dziwne, że scenarzystce udało się ciągnąć tę farsę tak długo. Tym bardziej, że myślami była już raczej w więzieniu. 

Orange is the New Black, czyli jak matka Weeds zrobiła swojego Prison Breaka
REKLAMA

Orange is the New Black to nowy serial internetowej usługi Netflix. Tym samym wszystkie odcinki pierwszego sezonu miały swoją premierę jednego dnia i w sumie moglibyście oglądać je legalnie i bez żadnych przeszkód, gdyby tylko Netflixowi zechciało się łaskawie odwiedzić nasz cudowny, cywilizowany i na pewno hojny kontynent (gorzkie żale na ten temat wylewałem we wpisie o House of Cards).

REKLAMA

Póki co niestety nie chce.  A szkoda, bo Orange is the new Black wydaje się być ciekawą pozycją. Główna bohaterka żyje w całkiem szczęśliwym związku, ale grzechy przeszłości trochę ciążą jej na sumieniu i dobrowolnie poddaje się karze 15 miesięcy więzienia. Wprawdzie ma kochającego narzeczonego, ale dawno temu była po drugiej stronie rzeki, a jej eks była szefową jakiegoś kartelu narkotykowego.

Teraz obie spotykają się w więzieniu. Więzieniu dla kobiet, ale nie o zaostrzonym rygorze. Takim zwyczajnym. Podejrzewam, że podobnie jak moją, tak i Waszą wiedzę na temat więzień buduje głównie kinematografia. Przyzwyczailiśmy się do tego, że to zamknięte miejsca, gdzie mało jest współczucia i wrażliwości, za to każdy patrzy na siebie wilkiem i rozmyśla jak wbić śrubokręt w plecy.

W Orange is the New Black więzienie wydaje się wręcz sielankowe, główna bohaterka nie ma bardzo poważnych kłopotów i szczerze mówiąc momentami zdaje się, że akcja serialu Desperate Housewives była osadzona w o wiele mniej przystępnym środowisku.

Nie przemawiają też do mnie rozmaite retrospekcje, które od czasu do czasu wyjaśniają fabułę serialu i motywy jego bohaterów. Widzowie generalnie nie przepadają za retrospekcjami, choć czasem oczywiście bywają potrzebne. Trudno się oprzeć, że w tym wypadku serial byłby o wiele bardziej ciekawy, bez rozpaczliwych prób wyjaśniania co tam się kryje głęboko w głowie bohaterów.

REKLAMA

Jenji Kohan w Weeds zaserwowała nam przede wszystkim absurdalne sytuacje i trochę takiego też humoru, wraz z główną bohaterką, która miała receptę na wszystkie tarapaty. Tu jest mniej więcej tak samo, natomiast bardzo ciężko jest mi wyrobić sobie na temat Orange is the new Black jakąś bardzo stanowczą opinię.

Serial wkurza, trudno zapałać sympatią do jego bohaterów, te retrospekcje są nudne, ale mimo wszystko ma w sobie coś - może motyw zamknięcia, który bardzo lubię - co każe dać mu szansę. Jedno jest pewne - dla fanów Weeds pozycja, choćby przez grzeczność, obowiązkowa.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA