Disney i Pixar mają monopol na Oscary za animacje. Wszystko przez lenistwo oraz ignorancję członków Akademii
Rozdająca Oscary Akademia Filmowa w ostatnich miesiącach jest z każdej strony krytykowana. Wiele osób wciąż nie zdaje sobie jednak sprawy z tego, jak źle wygląda sytuacja. Osoby głosujące na najlepsze filmy w mniej znanych kategoriach są przeważnie niedouczone w danej dziedzinie, a nawet pozbawione gustu. Najlepiej pokazują to nagrody za najlepszy film animowany.
Narzekania na Oscary słychać od lat. To do pewnego stopnia część zabawy, która pozwala wielbicielom kina odżegnać się od mainstreamowego i kiczowatego Hollywood. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż mówimy o najważniejszej amerykańskiej nagrodzie filmowej. Dlatego należy walczyć o to, by Oscary stały na jak najwyższym poziomie. Tymczasem rzeczywistość prezentuje się następująco: o zdobyciu statuetki decydują pieniądze, stopień lenistwa głosujących, a w przypadku animacji również zdanie ich dzieci.
Brzmi absurdalnie? Wystarczy oddać głos samym członkom Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej. Kilka lat temu magazyn Hollywood Reporter postanowił sprawdzić, co tak naprawdę myślą o ocenianych filmach. Brutalnie szczere sondy pozwalały anonimowo wypowiedzieć się na temat produkcji z każdej możliwej kategorii oscarowej. Obraz, jaki wyłonił się z powtarzanych co roku ankiet, nie jest zbyt optymistyczny. Po raz kolejny okazało się, że nominacje zapewniają głównie kampanie marketingowe, choć te najbardziej nachalne potrafią też członków Akademii odrzucić. Jeszcze ważniejsze okazały się jednak prywatne niesnaski i oceny dotyczące poszczególnych twórców czy aktorów.
Oczywiście pod warunkiem, że głosujący w ogóle obejrzał film. A w przypadku animacji nie jest to regułą.
Od wielu lat jedną z najważniejszych metod promowania filmu okazało się przesyłanie go do wszystkich głosujących na kasecie wideo, a obecnie płycie DVD. Akademicy lubią jednak otrzymywać też dodatkowe podarki, które ostatnimi czasy mają ich przekonać nawet nie do zagłosowania, a w ogóle obejrzenia produkcji nominowanych w mniej prestiżowych kategoriach. W oczach mnóstwa osób pracujących w Hollywood najmniej warte ich czasu są właśnie animacje. Wynika to z nastawienia, że to filmy przeznaczone dla dzieci.
Pixar otrzymał od początku istnienia nagrody osiem statuetek, a Disney dołożył dodatkowe cztery. W międzyczasie pozostałe nagrody zdobywały przeważnie produkcje bardzo zbliżone stylem do dzieł dwóch największych graczy. Nieco inaczej było w pierwszych pięciu latach, gdy Oscary dla najlepszego filmu animowanego otrzymywały obok Pixara też „Shrek”, „Spirited Away: W krainie bogów” oraz „Wallece i Gromit: Klątwa królika”. Kategoria nie była wówczas jeszcze skażona wizją filmu „pixaropodobnego”.
To się dawno temu skończyło. Obecnie głosujący dzielą się na trzy grupy: lekceważących, zabieganych i idących za głosem dzieci. Pierwszą najlepiej charakteryzuje pewien członek Akademii, który anonimowo wypowiedział się na temat nominowanych filmów z 2014 roku. Mężczyzna jest członkiem grupy zajmującej się dźwiękiem i swego czasu sam był nominowany do Oscara:
Najlepiej o jego przygotowaniu świadczy fakt, że „chińskim czymś” (Chinese fuckin' things that nobody ever freakin' saw) nazwał japońską produkcję „Księżniczka Kaguya” oraz irlandzkie „Sekrety morza”.
Ogółem z pięciu nominowanych filmów w tamtym roku zobaczył tylko dwa. I nie przeszkodziło mu to oddać głosu na najlepszy film. Warto pamiętać, że Akademicy mają możliwość wstrzymania się od decyzji, ale korzystają z niego zazwyczaj osoby z grupy zabieganych. Ankiety Hollywood Reporter pokazały przerażającą prawdę, że większość głosujących nie ma pojęcia, czego dotyczą kategorię bardziej skomplikowane niż najlepszy film, aktorzy i zdjęcia (najwięcej problemów sprawia zawsze odróżnienie najlepszego dźwięku od montażu dźwięku). Zwykle w takich sytuacjach oddają głos na ten film, który po prostu im się najbardziej podobał. Jeżeli jednak nie widzieli żadnego (a w przypadku niektórych kategorii zdarza się to masowo), to zwykle wstrzymują się od głosu. Czasem próbują się usprawiedliwić zapracowaniem, a czasem wprost przyznają, że nic ich to nie obchodzi.
Wspomniana wcześniej „Lego Przygoda” stała się zresztą przyczynkiem do zmian w zasadach głosowania. Akademia nie uznała jednak, że należy oddać większą władzę specjalistom od tematu. Wręcz przeciwnie - od 2017 roku nominowanych nie wybierają już tylko wyspecjalizowani animatorzy zrzeszeni w ramach Akademii. Teraz może to zrobić każdy członek organizacji, wystarczy że się odpowiednio wcześnie zgłosi. Decyzje sprzed 2017 roku nie były idealne, ale niezależne produkcje nastawione na różne formy animacji częściej miały szansę znaleźć się w wąskim gronie docenionych.
W sytuacji, gdy większość akademików nie głosuje na animację, nagroda przypada faworytowi dzieci.
Właściwie każdego roku zdarzają się przypadki osób z branży, które zobaczyły jedynie te filmy, na które wybrały się z dziećmi. A często nawet jeśli widziały pozostałe nominowane produkcje, to i tak decydowały się na film w stylu Pixara. Co ciekawe, opinia potomków może nie tylko wynieść na szczyt, ale też pogrzebać nadzieje. Zeszłoroczny triumfator, „Coco” był najlepszym filmem studia od wielu lat. Pytana przez Hollywood Reporter aktorka wybrała jednak „Twojego Vincenta”. Nie mieliśmy tu jednak do czynienia z osobą zakochaną w dziełach van Gogha i pięknej animacji. Głosująca nie wybrała „Coco”, ponieważ... jej dzieci przestraszyły się kościotrupów i zaczęły płakać w kinie.
Wszystko to sprawia, że również w tym roku nie sensu spodziewać się niespodzianek w kategorii najlepszego filmu animowanego. Już sam fakt, że tak przeciętna produkcja jak „Iniemamocni 2” oraz absolutnie fatalny „Ralph Demolka w Internecie” dostały nominacje, świadczy o dominacji duetu Disney/Pixar. Duże szanse na zwycięstwo ma „Spider-Man: Uniwersum”, ale też nie ze względu na świetną, kolorową animację, ale ponieważ opowiada o popularnym superbohaterze lubianym przez dzieci głosujących.
Nie zdziwiłoby mnie jednak, gdyby triumfował sequel „Iniemamocnych”. „Wyspa psów” i „Mirai” powinny się cieszyć choćby z tego, że dostały nominację. Z kolei w kategorii filmów krótkometrażowych największe szanse na zwycięstwo ma „Bao” Pixara, bo przecież akademicy pozostałych produkcji w większości nie obejrzą. A karuzela największej i podobno najbardziej prestiżowej nagrody filmowej, będzie się dalej kręcić z zadowolonymi z siebie członkami Akademii.