"Piekielny hotel" z Rozenek, czyli mariaż rozrywki od Gessler i Amaro jest naprawdę piekielny
TVN i Polsat lubują się we wszelkiego rodzaju programach rozrywkowych, które są polskimi wersjami zagranicznych formatów. Mamy "Hell's Kitchen", czyli piekielną kuchnię według Wojciecha Modesta Amaro czy "Kuchenne rewolucje" Magdy Gessler. Teraz ponownie przyszedł czas na format sprawdzony już przez Gordona Ramseya, a mianowicie "Piekielny hotel", który kilka dni temu zawitał na stacji TVN.
Nowe show prowadzone jest przez Małgorzatę Rozenek. Tak, tę samą, która zyskała przydomek Perfekcyjnej Pani Domu, chadzającej w białej rękawiczce i tę, która nie chce podać swojego wieku, czym bawi pół Polski. Koncepcja programu jest prosta jak budowa cepa. Rozenek perfekcyjnie pakuje swoje walizki i zatrzymuje się w hotelach, pensjonatach czy domach wczasowych, w których z własnej woli na pewno by się nie zatrzymała. Na miejscu staje się uszami i oczami przeciętnego, acz wymagającego gościa i wskazuje na błędy, które popełniają właściciele i osoby prowadzące dane miejsce wypoczynku.
Jej próba poprawy sytuacji wykracza poza obserwację i wskazanie na przykład brudnych materaców czy zepsutych żaluzji w pokoju.
Rozenek staje się powierniczką sekretów. Próbuje rozgryźć całą sytuację i dotrzeć do źródła problemu, poznać relacje pomiędzy pracownikami, szefami czy rodziną, jeśli biznes prowadzą najbliżsi. Jej wizyta ma uzdrowić dane miejsce, a także atmosferę między ludźmi. Wszystko, jak to w tego typu programach bywa, dzieje się oczywiście błyskawicznie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
Nie wiem, czy to kwestia prowadzącej, ale o ile programy takie jak "Hell's Kitchen" czy "Kuchenne rewolucje" ogląda się z jakąś chorą przyjemnością, tak "Piekielny hotel" razi sztucznością i bawi dużo mniej.
Mam świadomość tego, że wszystkie te telewizyjne wypełniacze czasu są od początku do końca wyreżyserowane, ale to, co proponuje nam prowadząca i twórcy "Piekielnego hotelu" jest nie do przyjęcia. Małgorzata Rozenek nie potrafi przekonać do siebie widza, choć stara się jak może, by być dowcipna i swobodna. Jej rola właściwie nie jest jasno określona, ma być chyba kimś w rodzaju medium pomiędzy widzami a uczestnikami programu, bo do jakichś większych zmian zaprasza specjalistów, którzy mają pomóc jej sprawić, by dany hotel stanął na nogi.
Dowcip Małgorzaty Rozenek to jeszcze nic takiego. Prawdziwy dramat - i to akurat w tym przypadku literalnie - zaczyna się, gdy "Piekielna kuchnia" sięga po tanią sensację. Wywlekanie rodzinnych historii, smutek, łzy są nieodłączną częścią takich programów (ich uczestnicy powinni chyba wybrać się do Ewy Drzyzgi), ale zawsze mnie to żenuje i nie jestem w stanie stwierdzić, dlaczego ludzie dają się na to nabrać, zarówno ci występujący w danym show jak i widzowie.
Koszmarne są także sytuacje, które mają być oczywiście potraktowane jako zupełnie przypadkowe. Są to odwiedziny gości przed zmianą na lepsze (czekałam, aż ktoś popchnie ścianę, a ta przewróci się jakby była ze styropianu), i te, które następują po zastosowaniu się właścicieli do wskazówek Rozenek i zaproszonych przez nią ekspertów (tu z kolei przydałby się śpiew anielskiego chóru).
"Piekielny hotel" wydaje się być takim mariażem "Hell's Kitchen", bo Rozenek chciałaby być pewnie tak wyrazista jak Gordon Ramsay czy z polskiego poletka, Wojciech Modest Amaro i "Kuchennych rewolucji" Magdy Gessler. Niestety, tej produkcji nie dane jest umiejętnie połączyć tych dwóch formatów, czy tak samo jak one przyciągnąć uwagi. Duża w tym zasługa, a raczej jej brak prowadzącej, która nie jest ani tak charyzmatyczna jak Amaro, ani tak krzykliwa, zabawna i na swój sposób urocza jak Gessler.