Kinowe adaptacje gier komputerowych to temat tak szeroki, jak nieprzyjemny. Nieczęsto wszak zdarza się, aby taki film był choćby znośny. I nic raczej nie wskazuje na to, żeby "Need For Speed" wniósł do gatunku cokolwiek dobrego.
Fabuła "NFS" jest dość pretekstowa, wiadomo przecież, że chodzi o pokazanie jak największej ilości efektownych i emocjonujących wyścigów, niebezpiecznych manewrów, podnoszących poziom adrenaliny pościgów, palenia gumy i takich tam. Oto mamy więc głównego bohatera, mechanika samochodowego, który uwielbia się ścigać. Pracuje dla bogatego i aroganckiego ex-kierowcy NASCAR, który aby uchronić siebie, wrabia go w spowodowanie śmierci jednego z kierowców biorącego udział w nielegalnym rajdzie.
Nasz bohater zostaje w wyniku tego oskarżenia osadzony w więzieniu. Po odbyciu kary, jego jedynym celem jest dokonanie zemsty na byłym pracodawcy. A ta może dopełnić się tylko wówczas, gdy uda mu się zwyciężyć w najważniejszych w najważniejszym "podziemnym" wyścigu - De Leon.
Nie jestem fanem tego typu produkcji, ale mam świadomość, że takowi istnieją i ich oczekiwania względem "Need For Speed" wyglądają mniej więcej tak: lekka, przyjemna rozrywka, pełna szybkich samochodów i pięknych kobiet. To teraz obejrzycie poniższy trailer i pomóżcie mi znaleźć odpowiedź na pytanie, czy dałoby się w ogóle zrobić gorszy. Po co ta monotonna i niezbyt wciągają narracja? Co to za pomysł z takim doborem ścieżki dźwiękowej? Czy naprawdę nie dało się pokazać w tym zwiastunie chociaż jednej interesującej sceny?
Twórcy widocznie chcą kreować "Need For Speed" jako obraz bardziej ambitny i dramatyczny od na przykład "Szybkich i Wściekłych". Jak to wyjdzie będzie mieli okazję przekonać w marcu przyszłego roku. W filmie zobaczymy m.in. Aarona Paula (Jesse Pinkman z "Breaking Bad"), Dakotę Jonson, Michaela Keatona i Dominica Coopera. Reżyserem jest Scott Waugh ("xXx", "Torque").