Nie spodziewajcie się powtórki z rozrywki. Pilot Star Trek: Discovery – recenzja Spider’s Web
Najkrótszą i najbardziej szczerą odpowiedzią na pytanie, czy Star Trek: Discovery będzie świetnym serialem jest „nie wiem”. Jego twórcy podjęli kilka odważnych decyzji. Ich efekt poznamy dopiero za kilka tygodni.
OCENA
Na platformie Netflix jest już dostępny pilotażowy odcinek serialu Star Trek: Discovery. A właściwie, to dwa odcinki, dość sztucznie przecięte w połowie. Dla fanów marki Star Trek będą one dziwnym doświadczeniem. Bo niby wszystko się zgadza: to samo uniwersum, te same zasady, podobna stylistyka. Dużo się jednak zmienia w samym sposobie opowiadania historii.
Fani klasycznych seriali będą czuli się nieswojo w obliczu bardzo dynamicznie, wręcz pospiesznie opowiadanej historii. Fanom filmów – tych nowych – zabraknie z kolei dynamicznej akcji i hollywoodzkiej widowiskowości. A nawet jak jedni i drudzy już przyjmą odmienność zamiast tego, co znają, to i tak Star Trek: Discovery będzie dla nich czymś… obcym.
Star Trek: Discovery czerpie pełnymi garściami z metod na kręcenie nowoczesnych seriali.
Nie jestem jednak pewien, czy wyjdzie mu to na dobre, czy też niekoniecznie. To zupełnie nowa forma opowiadania historii. Gdybym miał w skrócie, po seansie dwóch pierwszych odcinków, krótko do czegoś przyrównać nowy serial, to wskazałbym rozmach Gry o tron połączony z tworzeniem tajemnicy i intrygi Zaginionych, tyle że w problematyce starszych seriali. A więc rozważania o wartościach pokoju i wojny, moralnym relatywizmie, rozgraniczeniu rasy i kultury oraz konflikcie logiki z instynktem.
Star Trek: Discovery bardzo szybko wyrabia sobie własną tożsamość. Jest zbyt mroczny i zbyt brutalny, by móc go w ciemno polecić fanom takich produkcji, jak Star Trek: Następne pokolenie. Jest też zdecydowanie fabularnie zbyt pogmatwany i ideologicznie zaangażowany, by fani nowoczesnych, lekkich, przygodowych interpretacji J.J. Abramsa z całą pewnością pokochali nowe dzieło. Star Trek: Discovery – wbrew sugerującemu to tytułowi – nie zabierze nas ku przygodzie tam, gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek. Za to będzie straszył, prowokował, a czasem i przygnębiał.
Akcja Star Trek: Discovery dzieje się 10 lat przed pojawieniem się kapitana Jamesa T. Kirka.
Główną bohaterką – a tak przynajmniej sugerują pierwsze dwa odcinki – jest Michael Burnham, pierwsza oficer na USS Shenzou. To sierota, która była adoptowana przez Wolkan (a konkretniej przez biologicznego ojca Spocka) i która ma dość specyficzne podejście do ideologii reprezentowanej przez Federację i Gwiezdną Flotę. Na szczęście nie jest jedyną intrygującą postacią, a sam fakt, że główna bohaterka nie jest dowódcą okrętu wiele wnosi do sposobu opowiadania historii.
Waszą uwagę z pewnością zwrócą kapitan Philippa Georgiou i oficer naukowy Lt. Saru. Nie chcę wam zdradzać zbyt wiele na temat fabuły, ale muszę zaznaczyć, że ich klingońscy oponenci – dowodzeni przez T’Kuvmę starającego się zjednoczyć klany i przywrócić Klingonom dawną siłę – są tu również bardzo ciekawymi postaciami. Z jednej strony są tu agresywnymi, oczywistymi Tymi Złymi.
Z drugiej jednak strony, ich strach przed asymilacją ze strony Federacji i, co za tym idzie, przed zniszczeniem tego, co czyniło Klingonów wyjątkowymi, są ciekawym wątkiem, prowokującym widza do dodatkowych rozważań. Gdyby T’Kuvma mógł przenieść się w przyszłość i ujrzeć Worfa służącego kapitanowi Picardowi na Enterprise, bez wątpienia zawyłby z rozpaczy.
A to może uczynić Star Trek: Discovery serialem faktycznie wiernym pierwowzorowi.
Choć czuję bardzo dużą sympatię do nowoczesnych filmów J.J. Abramsa, to – nie oszukujmy się – jeślic hodzi o postawione problemy są raptem cieniem starych filmów i seriali. Star Trek: Discovery, choć wypełniony efektami specjalnymi i opowiadającym historię w wyżej wspomnianym szybkim tempie, jest zwierciadłem problemów, których doświadczamy tu na ziemi. Wspólnota czy odrębność? Globalizacja czy izolacjonizm? I od kiedy to wojna ma siać pokój?
Niestety, wartka akcja jest też problemem pilota serialu. W 90-minutowym materiale scenarzyści chcieli zmieścić wszystko, co potrzebne, by pozwolić nam zrozumieć istotę opowieści. Mnogość wątków wymusza ich pobieżną prezentację. Mam więc nadzieję, że kolejne odcinki zwolnią nieco tempa, pozwolą nam bliżej poznać ciekawe postacie, ich motywy i problemy jakie napotykają.
Jeżeli to się uda, to Star Trek: Discovery będzie jednym z lepszych seriali tego roku.
Nie brakuje mu bowiem niczego. Przedstawiana historia intryguje, ciekawi i każe z niecierpliwością czekać kolejnych odcinków. Przedstawione problemy są niebanalne, a zmagające się z nimi wiarygodne postacie szybko zapadają w pamięć. Widać też, że budżetu serialowi nie brakowało: może nie wygląda on tak dobrze jak filmy kinowe, ale i tak kostiumy, scenografia i efekty specjalne robią wrażenie. Zwłaszcza, jak się to wszystko ogląda na telewizorze obsługującym standard HDR.
Niestety, to dość istotne „jeżeli”. Narracja to jedyny problem tego serialu, jednak bardzo istotny. Mamy dobry scenariusz i dobrą realizację. Mam nadzieję, że i montaż nie będzie tak siermiężny w kolejnych odcinkach. Jeżeli moje życzenie się spełni, to żaden Trekkie czy fan dobrego science-fiction nie powinien od Star Trek: Discovery odejść rozczarowany. Na razie to tylko bardzo dobry serial. Zdecydowanie wart naszego czasu, ale jeszcze mu nieco brakuje do szansy na bycie kultowym.
Dla chętnych: serial, oprócz polskiego tłumaczenia, zawiera jeszcze napisy w języku klingońskim. Jakby ktoś preferował...