Piotr Kraśko tak bardzo współczuje uchodźcom, że przejdzie ich śladem. Oczywiście pod okiem kamer TVN-u
Myślałem, że programy podróżnicze nie są mnie już w stanie niczym zaskoczyć, gdy tylko usłyszałem, że Karol Strasburger i “Bercik” ze Świętej wojny ruszają razem z Polsatem do Azji. Aż tu nagle przyszedł Piotr Kraśko, który ma ruszyć śladem uchodźców w programie "Wracajcie, skąd przyszliście".
Jeśli chodzi o programy podróżnicze, to jestem dość wyrozumiały. Nie przeszkadza mi, że czasem podróżnik musi odpowiednio skadrować fragment rzeczywistości, aby wzbudzić emocje u widza. Nie mam problemu z tym, że czasem fakty dobierane są tak, aby uwypuklić jakiś problem. Oglądając program podróżniczy, czy czytając reportaż, musimy pogodzić się z tym, że na świat będziemy patrzeć oczami prezentera, reportażysty czy po prostu - podróżnika.
Nie przeszkadza mi nawet, jeśli podróżnik-prezenter wchodzi w buty – metaforycznie - męczącego turysty, który w autokarze przemierzającym Turcję woła, że w Polsce kościoły najpiękniejsze, krajobraz bardziej malowniczy, a kultura i obyczaje są szczytowym osiągnięciem cywilizacji człowieka. Nikt nie każe mi tego oglądać, ale skoro jest widz na tego typu rewelacje, to niech cieszy się, że ma swojego reprezentanta w świecie.
Ale Piotr Kraśko i program "Wracajcie, skąd przyszliście" to zupełnie nowa jakość.
Wyobraźcie sobie, że postrzegacie jakieś wydarzenie jako dramat tysięcy ludzi, gehennę. Weźmy pierwsze z brzegu dramatyczne wydarzenie i zastanówcie się, czy to jest temat do zrobienia z tego reality-show?
W oficjalnym opisie programu "Wracajcie, skąd przyszliście" czytamy:
Telefonów i portfeli nie będzie, ale podejrzewam, że nie zabraknie ekipy telewizyjnej i budżetu, który zwykle towarzyszy takim produkcjom.
Czuję, że gdzieś w tym miejscu przekroczona zostaje granica między robieniem show a empatią. Bo bez względu na to, jak ocenimy przyczyny i konsekwencje kryzysu emigracyjnego (również te polityczne), który rozgrywa się na naszych oczach, to w jego trakcie naprawdę giną ludzie. Tam zupełnie na serio mamy do czynienia z dramatami, ze śmiercią, z zagubieniem, utratą zdrowia. Niepewnością, co do tego, co wydarzy się jutro. Są to rzeczy tak trudne i traumatyczne, że żaden dziennikarz, który wyrzuci do śmietnika wypasiony telefon i tłusty portfel nie będzie w stanie pojąć zagrożenia i niepewności, z jaką stykają się ludzie na co dzień.
Ale czy w programie "Wracajcie, skąd przyszliście" o to chodzi?
Bo dalej w oficjalnym opisie programu czytamy o uczestnikach tak:
To zaraz. Kto tu jest najważniejszy w tym programie? Ludzie, którzy na co dzień walczą o życie, pływają na przepełnionych pontonach przez niebezpieczne wody, w każdej chwili mogą zostać zabici, utopieni, albo zginąć z wycieńczenia, a kraj, do którego płyną, może ich nie przyjąć? Czy kilka osób z telewizji, które postanowiły bawić się w uchodźców, żeby zweryfikować swoje poglądy dotyczące tej dramatycznej emigracji?
Jakiś czas temu powstało określenie "trawelebryta". Mówiąc w uproszeniu, chodzi o celebrytę, który znany jest z tego, że podróżuje. I chociaż trudno nie doceniać ludzi, którzy przybliżają widzowi inne kultury, tak im więcej wiedzy, rozsądku i szacunku, a mniej telewizyjnej gwiazdy, tym lepiej. I to nie tylko dla widza.
Bo pomyślcie, że przecież zbrodnie, krzywdy i śmierć trzeba upamiętniać i okazywać im należyty szacunek. Tak jak krytykujemy dzieci i młodzież, które robią sobie selfie w Auschwitz przy (a nawet w) piecach krematoryjnych, tak powinniśmy krytykować dziennikarzy i stacje, które z ludzkiej tragedii robią pomysł na program telewizyjny w jesiennym paśmie.
"Wracajcie, skąd przyszliście" to zagraniczny format. Zrealizowany został już w Australii, Danii, Holandii i Szwecji. Pojawi się w jesiennej ramówce stacji TVN.
Zdjęcie główne pochodzi z filmu promującego ramówkę TVN.