REKLAMA

"Pitbull. Niebezpieczne kobiety" to zdecydowanie najgorsza część serii. Recenzja sPlay

"Niebezpieczne kobiety" to film nieudany. Tak nieudany, że bliżej mu do "Hansa Klossa", "Ciacha" i "Last Minute" niż do pierwszego "Pitbulla".

Pitbull. Niebezpieczne kobiety to najgorsza część serii. Recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

"Niebezpieczne kobiety" to drugi, po "Nowych porządkach", filmowy "Pitbull", który trafił na ekrany kin w tym roku. Premierę obu dzieł dzieli tylko dziesięć miesięcy. To niewiele. Ale po seansie najnowszego dzieła Patryka Vegi nie mam wcale pewności, czy to właśnie czas stanowił największą przeszkodę w stworzeniu widowiska przynajmniej przyzwoitego. W produkcji tej bowiem nie gra tak wiele elementów, że aż nie wiem od czego zacząć.

Jeśli o "Nowych porządkach" można powiedzieć, że były chaotyczne, nieskładne i miały klimat daleko odbiegający od tego, co zaserwowano nam w pierwszym "Pitbullu", a przede wszystkim jego rozwinięciu w formie serialu telewizyjnego, to w "Niebezpiecznych kobietach" wszystkie te wady zostały podniesione do potęgi.

Gatunkowe pryncypia wymagają, by - upraszczając - recenzja składała się z dwóch części: opisowej i krytycznej, oceniającej. I o ile z tą drugą problemu nie będzie, bo opinię na temat "Niebezpiecznych kobiet" mam całkiem skonkretyzowaną, o tyle z pierwszą będzie nielekko. Nie jestem bowiem przekonany, czy o filmie Vegi można powiedzieć, że w ogóle ma fabułę - przypomina ona raczej zbiór luźno ze sobą powiązanych anegdot, które reżyser usłyszał od znajomych policjantów i przestępców, niż spójną i sensowną narrację.

pitbull-niebezpieczne-kobiety-2 class="wp-image-76134"

Z jednej strony mamy tytuł, który - wydawać by się mogło - będzie znamienny. Na samym początku dowiadujemy się też, że w 2015 roku 40% funkcjonariuszy przyjętych do policji stanowiły kobiety. Co z tego wynika? Ano nic. Owszem, jest w nowym "Pitbullu" więcej kobiecych ról niż w poprzednich częściach, choć trzeba dużo dobrej woli, by uznać, że ich wkład w historię jest jakkolwiek znaczący.

Choć z drugiej strony - o większości męskich postaci, włączając w to Majamiego, głównego bohatera "Nowych porządków", można by powiedzieć to samo.

Z drugiej zaś strony mamy historię mafii paliwowej, kierowanej przez niejakiego Remka, pseudonim Cukier. Cukier, członek gangu motocyklowego, zaczyna działać w szeregach grupy przestępczej zajmującej się nielegalnym obrotem paliwami, po czym jednym błyskotliwym posunięciem przejmuje interes. Policja pozostaje wobec niego bezsilna - i to dosłownie, przez cały film działania stróżów prawa podjęte wobec Remka są pozbawione jakiegokolwiek znaczenia. Na ekranie obserwujemy więc urywki: a to z komisariatu, a to z rezydencji paliwowego barona, a to znów z więzienia, które jako pojedyncze sceny nie są złe, ale zestawione ze sobą, połączone w jakiś ciąg logiczny, nie mają większego sensu.

pitbull-niebezpieczne-kobiety class="wp-image-76133"

Cukier to zresztą jedyna interesująca i mająca realny wpływ na fabułę postać w "Niebezpiecznych kobietach". Grany przez Tomasza Oświecińskiego Stracho oraz Olka w interpretacji Mai Ostaszewskiej, oboje zresztą skrajnie przerysowani, występują w filmie wyłącznie w charakterze tzw. comic reliefs, wprowadzanych średnio co pięć minut seansu, nie do końca wiadomo w jakim celu. Gdyby na ekranie zabrakło Majmiego (Piotr Stramowski) czy Gebelsa (Andrzej Grabowski), nikt nawet by tego nie spostrzegł, bo nie wnoszą oni absolutnie niczego do przebiegu wydarzeń. Taka samo jest zresztą z większością innych protagonistów i antagonistów.

To nawet nie są źle napisane postaci, każda z osobna mogłaby być całkiem ciekawa, one po prostu nie mają tu swojego miejsca, niczemu nie służą.

"Pitbull. Niebezpieczne kobiety" ma jedną naczelną wadę: spisany na kolanie scenariusz, którego poszczególne elementy posklejano ze sobą prowizorycznie, za pomocą zwietrzałej taśmy klejącej. To trzyma się kupy tylko na pierwszy rzut oka i tylko przez moment; wprawiona w ruch machina rozpada się w mgnieniu oka i zwyczajnie nie działa.

niebezpieczne-kobiety-pitbull class="wp-image-76131"
REKLAMA

Jeśli Patrykowi Vedze chodziło o zwabienie widzów na seans sentymentem i nostalgią jakimi wciąż wielu darzy pierwszego "Pitbulla", to to się udało - podczas przedpremierowego pokazu, w którym brałem udział, sala kinowa była zapełniona. Jednak biorąc pod uwagę, że to jedyna rzecz, która temu filmowi wyszła, mam nadzieję, że był to już ostatni kupon do odcięcia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA