Albo z rozmachem, albo wcale. „Plagi Breslau” to nowa porcja pseudorozrywki od Patryka Vegi
Lada moment do biblioteki serwisu Showmax trafi najnowszy film Patryka Vegi pt. „Plagi Breslau”. Ostatnia ważna premiera przed wycofaniem się serwisu z Polski nie przyniesie wielu zaskoczeń. Dostarczy za to sporo dobrze znanej z innych filmów Vegi pseudorozrywki.
OCENA
Do nowego filmu Patryka Vegi usiadłam z listą przewin, które znam z innych jego produkcji. Seans polegał głównie na odhaczaniu owych stałych elementów gry w kino według Vegi. I tak mamy w filmie „Plagi Breslau” nagromadzenie bluzgów, często brzmiących nienaturalnie, wciskanych bardzo na siłę. Mamy też naturalistyczne obrazy, które wcale nie nadają filmowi wiarygodności. Raczej zmuszają do przymknięcia powiek i pominięcia tych obleśnych fragmentów. Mamy też ulubieńców reżysera, z Tomaszem Oświecińskim na czele. Filip Chajzer, który również zagrał w filmie, podczas warszawskiej premiery „Plag Breslau” przedstawił Oświecińskiego jako muzę Patryka Vegi. Nie brzmiało to wcale jak żart.
Sama obsada „Plag Breslau” to zresztą całkiem ciekawa sprawa. Na papierze wygląda jak zbiór przypadkowo dobranych aktorów.
Na filmowych kadrach wypadło to podobnie. Jest wspomniany i nie wnoszący zbyt wiele Oświeciński. Jest Jacek Beler, który niestety (a może stety) nie miał dużo do zagrania. Jest Małgorzata Kożuchowska, która tak bardzo chce zerwać z wizerunkiem grzecznej pani domu, że przegina w druga stronę - jej rola pogrążonej w depresji, styranej przez życie policjantki nie mogłaby być bardziej niewiarygodna. Aktorka swoją postać buduje głównie na zmodulowanym, zachrypniętym głosie, który brzmi cały czas tak samo jednostajnie, niezależnie od sytuacji. Nawet w zadyszce.
Jest i Daria Widawska, która dla Vegi przeszła największą metamorfozę.
Jak powiedziała podczas rozmowy przez premierą, sama nie wie, dlaczego reżyser obsadził akurat ją w tej roli. Zaufała mu jednak, a wyniki tej współpracy ocenić mamy sami. Widawska pasuje mi do wizji świata kreowanej przez Vegę jak pięść do nosa.
Scenariusze filmów Vegi mają to do siebie, że raczej nie zostawiają widzowi pola do interpretacji. Z „Plagami Breslau” jest podobnie, jednak tym razem scenariusz zaskoczył mnie czymś nowym. Otóż w produkcji pojawia się całkiem sprytny zwrot akcji. Jak na dotychczasowe dokonania Vegi w ostatnich latach, dość nieoczywisty. Może jest nadzieja? Może będzie lepiej? Już czuję ten wind of change... ale jednak nie. To tylko fałszywy alarm. To nadal Patryk Vega i jego przaśno-wulgarne kino.
Reżyser i scenarzysta w jednej osobie miał całkiem dobry pomysł.
Plaga okrutnych zabójstw, podszyta historią mordów z XVIII wieku, to dobry początek intrygującego filmu sensacyjnego. Ale chęci to za mało. Potrzebna jest właściwa realizacja założonego planu. Vega odrobił lekcję historii miasta Wrocławia przy okazji zgłębiania prozy Marka Krajewskiego - reżyser miał nawet prawa do ekranizacji powieści wrocławskiego pisarza. Ostatecznie coś jednak nie wyszło, a Vega wyniósł z tego zainteresowanie dziejami miasta. Jak powiedział podczas premiery - ten film wolał zrobić albo z rozmachem, albo wcale. Rzeczywiście, czuć większy niż zwykle budżet, chęć popisania się efektami i kaskaderką. Podobno od dawna chciał zrobić film o psychopacie. No i zrobił. Kto bogatemu zabroni?