REKLAMA

Krajewski wraca do szpiegów II RP. „Pomocnik kata” to powieść sensacyjna od mistrza kryminałów - recenzja

Edward Popielski to drugi obok Eberharda Mocka najważniejszy bohater twórczości Marka Krajewskiego. A ostatnio zyskał znacząco na znaczeniu, bo to właśnie jego pisarz uczynił protagonistą nowej sensacyjno-szpiegowskiej serii. Problem w tym, że „Pomocnik kata” to powieść tyleż wciągająca, co dziwna.

Pomocnik kata: Krajewski wraca do świata szpiegów II RP [RECENZJA]
REKLAMA
REKLAMA

Marek Krajewski nie jest postacią, którą trzeba byłoby rozwlekle przedstawiać rodzimym czytelnikom. Najpoczytniejszy polski autor kryminałów niemal dokładnie rok temu obchodził 20-lecie pracy twórczej, co sprowokowało go spróbowania swoich sił w nowym gatunku. Była to decyzja, która wzbudziła spore poruszenie wśród jego stałych czytelników, choć „Dziewczyna o czterech palcach” zawierała trochę elementów spójnych z wcześniejszymi dziełami Krajewskiego (przede wszystkim ze względu na czas akcji i postać Edwarda Popielskiego). A sam pisarz próbował przecież wcześniej swoich sił w gatunkowych mieszankach, bo choćby „Mock. Pojedynek” zawierał liczne elementy powieści obyczajowych.

Eksperyment z powieścią sensacyjno-szpiegowską został wszakże przyjęty w większości pozytywnie, co z pewnością przyczyniło się do decyzji o szybkim napisaniu kontynuacji „Dziewczyny o czterech palcach”. W „Pomocniku kata” czytelnik po raz kolejny ma okazję śledzić wywiadowcze działania agentów II Rzeczypospolitej z Edwardem Popielskim na czele. Mężczyzna zostaje wplątany w zamach na ambasadora ZSRR w Polsce, a potem odkrywa skalę radzieckich machinacji na terytorium wrogiej bolszewikom Polski. Z pewnym smutkiem donoszę jednak, że powyższy wstęp wzbudza znacznie większy entuzjazm niż sama fabuła książki.

Akcja „Pomocnik kata” rozwija się bardzo powoli, a nawet wtedy nie bardzo wie, w którą stronę zmierza.

Już na samym wstępie wita nas zaskakujący, bo umiejscowiony w teraźniejszości prolog. Narrator przedstawia w nim amerykańskiego historyka, specjalistę o komunistycznych zbrodni, który w trakcie wykładu prowadzonego na jednym z brytyjskich uniwersytetów przedstawia historię polsko-bolszewickiej rywalizacji wywiadowczej. Marek Krajewski nigdy nie uciekał od swoich historycznych fascynacji i lubości w mieszaniu realnej otoczki z fikcyjnymi wydarzeniami. W przypadku „Pomocnika kata” mamy do czynienia z czymś podobnym, bo ambasador Piotr Wojkow faktycznie został zamordowany w 1927 roku na dworcu kolejowym w Warszawie. Istnieją też pewne przesłanki sugerujące, że mógł to być wynik wewnętrznych rozgrywek ZSSR, na czym pisarz buduje swoją mocno fabularyzowaną historię.

pomocnik kata książka class="wp-image-408073"
Foto: Okładka powieści „Pomocnik kata”/Michał Pawłowski/Wydawnictwo Znak

Rzecz w tym, że umieszczenie dodatkowej płaszczyzny czasowej w połączeniu z manierą Krajewskiego, by każdego bohatera uzbrajać w nadmiernie szczegółowy życiorys, prowadzi do bardzo chaotycznego i powolnego początku. Pierwszych kilkadziesiąt stron książki budzi zresztą dosyć mylne wrażenie na temat tego, czego „Pomocnik kata” będzie dotyczył. Większość czytelników zapewne pomyśli, że Marek Krajewski podjął się niezwykle trudnego tematu pedofilii w II RP, ale szybko okazuje się to tylko literacką zmyłką. A trochę szkoda, bo to fascynujące, kontrowersyjne i słabo znane zagadnienie.

Wstawki poświęcone profesorowi Rogerowi Greymore'owi stają się z czasem zresztą coraz rzadsze, co można by potraktować jako pozytyw. Ale wtedy tym dobitniej widać, że nie pełnią w powieści żadnej konkretnej roli i można by je bezproblemowo zastąpić fragmentami fabularnej narracji. Trudno nie odnieść wrażenia, że autor dał się nieco ponieść swojej wewnętrznemu historykowi i nie do końca przemyślał ten pomysł.

Marek Krajewski to twórca o olbrzymim doświadczeniu i umiejętnościach, więc sam akt czytania „Pomocnika kata” bynajmniej nie jest czymś nieprzyjemnym.

Pomysłodawca postaci Mocka i Popielskiego doskonale wie, za pomocą jakich literackich narzędzi wciągnąć czytelnika. A jego rozbudowany, kwiecisty styl ma w sobie coś odświeżająco archaicznego. Również w swoim podejściu do głównego bohatera Krajewski wykazuje pewną przekorność podążania wbrew trendom. Nie próbuje uczynić Edwarda Popielskiego ani odrobinę sympatycznym, interesującym czy nawet kompetentnym. Mówiąc całkiem wprost, „Łyssy” kompletnie nie nadaje się na szpiega (z czego zresztą w pewnym momencie boleśnie zdaje sobie sprawę). Jest porywczy, gubi tropy, podejmuje nieracjonalne decyzje, ma zbyt charakterystyczny wygląd, a w Warszawie boleśnie odczuwa brak dawnych kontaktów i odczuwanego przez drobnych złodziejaszków respektu.

Bohaterowie powieści kryminalno-sensacyjnych często bywają nieprzyjemni, czasem są niezbyt dobrzy w swoim fachu, ale nigdy jedno i drugie. Dlatego w Popielskim leży zaskakująco duży potencjał komediowy, z którego Marek Krajewski najwyraźniej zdaje sobie sprawę. Niejednokrotnie stawia go bowiem w mocno niedwuznacznych  i zabawnych sytuacjach. Podobnie zresztą jak wywiad II RP, który przez znaczą część powieści jest konsekwentnie ośmieszany przez Sowietów.

„Pomocnik kata” to jednak powieść dziwna. I nie do końca da się określić, czym ma być.

REKLAMA

Bo przecież obok przełamywanych schematów Krajewski potrafi tu umieścić inne (nie mnie zużyte), które mają się bardzo dobrze. Wątek pewnej femme fatale wypada szczególnie męcząco, ale pewne zdziwienie budzi również bałwochwalczy stosunek do polskich wojskowych, którzy zostają przedstawieni jako symbole honoru i prawności, nawet gdy wychodzą na głupków. Ta niejasna charakteryzacja postaci przekłada się też na dziwne prowadzenie akcji. W „Pomocniku kata” niby coś się dzieje, ale tak naprawdę akcja idzie dosyć powolnym, jednostajnym rytmem aż do kulminacyjnego momentu na około 300 stronie.

Osobiście nie mam nic przeciwko temu, żeby Marek Krajewski kontynuował swoją serię szpiegowską. Czasy międzywojnia potrafią być naprawdę fascynujące, a często znamy je dosyć pobieżnie. Historia polskiego wywiadu wojskowego na pewno zawiera jeszcze wiele fascynujących historii godnych przełożenia na język powieści. Chciałoby się jednak, żeby następnym razem za fabułą stał bardziej konkretny pomysł. „Pomocnik kata” miejscami sugeruje, że stoi za nim jakaś nadrzędna idea, ale po przeczytaniu całości czytelnik zostanie raczej z wrażeniem, że potrafi się ona ukrywać znacznie lepiej od Popielskiego.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA