REKLAMA

Nie dajmy się zwariować, czyli niedługa rozprawa o poprawności politycznej w kulturze masowej

Transgender, LGBT, dyskryminacja kobiet, rasizm, posłanka Grodzka, Robert Biedroń, tęcza – to tylko niektóre frazy wpisane w wyszkiwarkę czy wypowiedziane w dyskusji, które budzą ogromne emocje. I choć, oczywiście każdy człowiek i grupa społeczna powinny mieć swoje miejsce na popkulturowym i socjologicznym firmamencie, to jednak niekiedy łatwo jest, trzymając sztandar poprawności politycznej, działać ze szkodą dla samych zainteresowanych.

Poprawność polityczna w kulturze masowej
REKLAMA
REKLAMA

To trochę smutne, że pomimo tysięcy lat ewolucji, rozwoju myśli, filozofii, moralności, wiedzy i nauki ludzkość nadal nie potrafi się uporać i pogodzić z faktem, że różnimy się między sobą. Rasą, wyznaniem, orientacją seksualną (niektórzy też i orientacją w terenie). Żądza władzy i wpływów sprawiła, że wiele subkultur czy grup społecznych przez wieki były uciśnione. Obecnie staramy się jak najbardziej niwelować i naprawiać błędy przeszłości, i w tym celu pojawiła się "poprawność polityczna". Jej założenia są jak najbardziej słuszne, choć niestety czasem metodologia działań nie jest zbyt fortunna i potrafi przynieść odwrotne do zamierzonych skutki.

Jak zawsze w takich sytuacjach najłatwiej zwrócić się w stronę popkultury, która stanowi najpełniejsze zwierciadło szeroko pojętej kondycji społecznej.

Na pierwszy ogień zastanówmy sie nad sytuacją kobiet w kinie. Wielu narzeka, i słusznie, że nie ma interesujących ról ani filmów tworzonych z myślą o kobietach (i przez kobiety), a Hollywood to staromodny "męski klub". Poniekąd jest to prawdą. Wielkie wytwórnie dziś już widzą to i reagują, przez co w mainstreamowych widowiskach mamy od kilku lat wysyp "twardych lasek". Aktorki w wywiadach cały czas powtarzają niczym mantrę, że to "super grać twardą babkę, która potrafi skopać mocno tyłki". W porządku. Może to i fajne, tylko czy rzeczywiście na tym ma polegać walka o równouprawnienie? Czy widzowie, także płci żeńskiej, potrzebują aż tylu twardych (i nie mylmy tego z "silnymi") kobiecych postaci?Osobiście nie do końca widzę sens, w robieniu z nich na siłę tak „męskich” postaci w kinie akcji jak to tylko możliwe.

Twarda jak skała Emily Blunt w scenie treningu z filmu "Na skraju jutra" class="wp-image-71033"
Twarda jak skała Emily Blunt w scenie treningu z filmu "Na skraju jutra"

To ewidentne pójście na skróty, bo idealnym rozwiązaniem byłoby napisanie dla kobiet ciekawych i atrakcyjnych z perspektywy widza i fabuły postaci.

A popkultura zna kilka takich. Wystarczy wspomnieć chociażby Ellen Ripley z serii "Obcy" czy Sarę Connor z "Terminatora". Obie były silne i twarde, ale nie zatraciły w tym wszystkim swojej kobiecości. Poza tym, ich "twardość" wynikała w dużej mierze z ekstremalnych sytuacji, w jakich się znalazły. Nawet bardziej "bajkowa" księżniczka Leia z pierwszych "Gwiezdnych Wojen" czy Anna z "Krainy Lodu" mają w sobie dziewczęcy wdzięk, ale jednocześnie potrafią sobie dać radę same kiedy zachodzi potrzeba. Dziś jednak dominują postaci takie jak Rey z nowych Gwiezdnych Wojen, która sama sobie wszystko naprawi, sama pilotuje z wirtuozerią wielkie statki kosmiczne, i która niemalże na każdym kroku musi zapewniać kolegów, że nie potrzebuje ratowania z opresji, tak jakby trzeba to było usilnie podkreślać.

Rey wraz z Finnem i BB-8 uciekają przed siłami "Nowego Porządku" class="wp-image-71037"
Rey wraz z Finnem i BB-8 uciekają przed siłami "Nowego Porządku"

Innym zagadnieniem jest rasizm.

Przybiera on przeróżne formy. Czasem walka o miejsce czarnych bohaterów w popkulturze przybiera dość absurdalne kształty. Ma to miejsce przede wszystkim, gdy np. w adapatacjach książek, bajek czy komiksów, kultowe i charakterystyczne postaci zmieniają nagle kolor skóry. Nie trzeba wcale szukać daleko, chociażby pierwszy z brzegu przykład naczelnego Daily Planet Perry’ego White’a z "Człowieka ze Stali" (i jego kontynuacji). Od pierwszych komiksów z Supermanem z lat 40. XX wieku, postać ta była biała. Przez te wszystkie dekady fani i czytelnicy Supermana zżyli się na tyle z Perrym, że siłą rzeczy oczekiwali tego, iż jego wersja filmowa będzie bliska papierowemu oryginałowi, w sumie na tym miedzy innymi polega adaptowanie. W filmach Zacka Snydera, White’a gra Laurence Fishburne. Znakomity aktor, tyle że o innym odcieniu skóry.

Po lewej Perry White w wersji komiksowej i wcielający się w niego Laurence Fishburne po prawej class="wp-image-71038"
Po lewej Perry White w wersji komiksowej i wcielający się w niego Laurence Fishburne po prawej

I można się spierać, że w sumie jest to postać drugoplanowa i, że obsadzenie Fishburne’a to swego rodzaju symboliczna kwestia i to przecież tylko kolor skóry. No, ale mimo wszystko jest ona niezgodna z oryginałem. Snyder tłumaczył sie, że Laurence jest wielkim aktorem i to są jego główne kryteria wyboru, natomiast brzmi to trochę jak poprawnie polityczna wersja dla mas. Idąc tym tropem rozumowania, równie dobrze mógłby obsadzić czarnego aktora w roli Supermana, z pewnością znalazłoby się mnóstwo lepszych czarnych aktorów od Henry’ego Cavilla. Pójdźmy dalej, zróbmy w takim razie kolejny film o Martinie Lutherze Kingu i obsadźmy w jego roli Roberta De Niro. Co z tego, że jest biały? Przecież jest wybitnym aktorem. Po co się ograniczać? Niech Jackie Chan zagra prezydenta Obamę! Przecież kolor skóry nie ma znaczenia.

Innym przykładem jest Johnny Storm, jeden z członków Fatanstycznej Czwórki. W najnowszej (niestety fatalnej) odsłonie filmu zagrał go, świetny młody aktor Michael B. Jordan. Tylko znowu, czemu wybór na obsadzenie postaci będącej od zawsze do bólu białą (miał w dodatku niebieskie oczy i blond włosy) padł na czarnego aktora? I żeby nie było, miałbym takie same pretensje, gdyby na przykład aktor wcielający się w Supermana miał blond włosy, albo Wonder Woman byłaby meksykanką bądź rudowłosą.

johnny_storm_f4 class="wp-image-71039"

O dziwo, w przypadku wielu kultowych postaci, twórcy starają się jak najmocniej trzymać oryginału, ale raz na jakiś czas, przemycają właśnie takie "nowoczesne"ruchy, w postaci wrzucania tu i ówdzie "obowiązkowego czarnego aktora". A tego typu decyzje obsadowe potrafią denerwować oddanych fanów. I nie dlatego, że są rasistami, tylko dlatego, że dany twórca podchodzi do materiału źródłowego z lekceważeniem.

Tu nie o sam kolor skóry chodzi. Gdy oglądałem pierwszego "Batmana" Tima Burtona to, choć uwielbiam ten film i Michaela Keatona, nie do końca pasował mi on do roli Bruce’a Wayne’a. W komiksach to był przystojny, tajemniczy playboy o wysportowanej sylwetce. Keaton w filmie Burtona to z kolei bardziej enigmatyczny dziwak średniego wzrostu. Słowem, wizualnie odbiega od oryginału. W adaptacjach książek czasem można sobie pozwolić na większą swobodę w obsadzie, ale w przypadku komiksów, które są medium wizualnym taka swoboda, moim zdaniem, jest o wiele mniejsza.

O wiele większym problemem jest fakt, że ogólnie mówiąc, nie ma większej różnorodności w popkulturze.

Zamiast stworzyć nowe i ciekawe postaci o czarnym, żółtym czy czerwonym kolorze skóry i uczynić z nich głównych bohaterów, to producenci idą po najmniejszej linii oporu i po prostu zastępują istniejące już kultowe postaci np. superbohaterów, czarnoskórymi postaciami Jednym z naczelnych przykładów jest jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci w komiksie ostatnich lat, czyli Miles Morales - następca Petera Parkera jako Spider Mana. Nie dość, że samo nazwisko wskazuje na hiszpańskie korzenie, to Miles jest czarnoskórym chłopakiem, który przywdziewa lekko zmodyfikowany kostium Pająka. Dla wielu jest on flagowym przypadkiem poprawności politycznej. Z pewnością znajdzie się też spora grupa ludzi, która poczuła, że ktoś zawłaszcza ich (pop)kulturową tożsamość i narzuca zupełnie "obcą".

Miles Morales, następca Petera Parkera jako Spider Man. class="wp-image-71041"
Miles Morales, następca Petera Parkera jako Spider Man.

Oczywistym jest fakt, że Miles Morales jako Spider Man jest czymś co pomoże mentalnie czarnoskórej bądź hiszpańskiej/meksykańskiej społeczności poczuć się pewniej i być zauważonym w dyskursie publicznym, jednak czy nie lepiej byłoby to osiągnąć poprzez nowe, oryginalne postaci niosące ze sobą cały bagaż kulturowy związany z ich pochodzeniem czy kolorem skóry? A takich postaci nie brakuje. Jest przecież Black Panther w końcu wprowadzony także na ekrany kin w "Kapitanie Ameryka: Wojna bohaterów". Na jesieni zobaczymy w Netfliksie serial o Luke’u Cage’u (obecnie, poza Daredevilem można też obejrzeć ciekawą kobiecą bohaterkę, Jessicę Jones). Można? Można. Trochę późno, ale lepiej niż wcale.

Oczywiście "wybielanie" bohaterów też jest problemem, z którym ciągle musimy się mierzyć.

Od początków istnienia kina rasy inne niż biała były otwarcie dyskryminowane. I choć dziś sytuacja wygląda już o wiele lepiej, to nadal, o dziwo, pojawiają się "kwiatki" w postaci "Bogów Egiptu", gdzie tytułowych bohaterów odtwarzają biali aktorzy. Hollywoodzkie próby ekranizacji japońskich mang i anime z góry są skazywane na porażkę, gdyż kultowe postaci, jak np. Goku z serii Dragon Ball, nagle jawią się w filmie jako... ameykańskie nastolatki. W trzeciej części "Iron Mana", postać grana przez Guy’a Pearce’a w oryginale była... kobietą. Zmieniono ją na męską, gdyż wytwórnia chciała sprzedać więcej zabawek chłopcom, bo ponoć dziewczynki przeważnie nie bawią się figurkami z adaptacji komiksów (być może dlatego, że się ich nie robi, co tworzy błędne koło, ale to już inna kwestia).

Z kolei sama publiczność, tak po prawdzie, też nie zawsze jest w porządku, bo biorąc za przykład nowe "Gwiezdne Wojny", to pamietam jak zbierały się krytyczne opinie na temat tego, że jeden z głównych bohaterów jest czarny. A czemu miałby nie być? Biorąc pod uwagę, że cała saga Star Wars rozgrywa się w odległej galaktyce i na róznych planetach, dziwię się, że od samego początku trójka głównych bohaterów była ludźmi (w dodatku rasy białej), a nie np. jakimś fioletowym, pięciorękim przedstawicielem świata z nieznanej nam części kosmosu.

A tymczasem w 2015 roku ludzie nadal potrafią mieć problem z tym, że główną bohaterką sagi jest kobieta, a jej ekranowy partner jest czarny.

Strażnicy Galaktyki class="wp-image-71042"
Strażnicy Galaktyki

Pod wzgledem różnorodności zdecydowanie bardziej realnie wypadli "Strażnicy Galaktyki". Tam tylko jedna z postaci była człowiekiem, cała reszta to przedstawiciele odmiennych ras z przeróżnych planet (pośród nich gadający szop oraz... drzewokształtny Groot). Wprawdzie zabrakło postaci czarnoskórej, ale za to dostaliśmy osobniki o skórze zielonej, niebieskiej czy fioletowej.

Całkiem niedawno świat obiegła wiadomość, że w animacj Pixara "Gdzie jest Dory" zobaczymy nie tylko pierwszą homoseksualną parę w historii animacji (o la boga!), ale na dodatek jedna z płaszczek w filmie okazuje się być... transpłciowa. Jak widownia to przeżyje!? Dzieciom takie rzeczy pokazywać?! Jak żyć?! Zakładając oczywiście, że przeciętny widz dostrzeże te postaci i skojarzy fakty. Homoseksualna para w animacji pojawia się dosłownie na moment, a z kolei transpłciowa płaszczka nie oznajmia wszem i wobec o swoim życiu prywatnym, także po raz kolejny mamy tu do czynienia ze swego rodzaju absurdem. I nie jest on po stronie twórców - to miłe, że w ten sposób chcą oni niejako otworzyć się przed każdym człowiekiem i z akceptacja przyjąć go do "rodziny". Tutaj absurdalne są reakcje mediów oraz internetów, którzy nie dość, że poświęcają tej tematyce tak wielką uwagę, to jeszcze zdają się dość żarliwie podsycać ogień dyskusji i podkręcać na siłę emocje.

REKLAMA
Kadr z filmu "Gdzie jest Dory" class="wp-image-71043"
Kadr z filmu "Gdzie jest Dory"

Rodzajowi ludzkiemu strasznie opornie idzie proces dojrzewania, wydawać by się mogło, że te tysiące lat mniej bądź bardziej zrównoważonego rozwoju powinny przynieść jakieś wymierne skutki. Okazuje się, że ciągle jesteśmy jako cywilizacja na mentalnym poziomie nastolatka. Czasem zdarzają się nam przebłyski geniuszu i empatii, ale przeważnie dajemy się nadto ponieść negatywnym emocjom, niepotrzebnie dzielić, tworzyć problemy i nieumiejętnie je potem rozwiązywać. Może rzeczywiście przydała by sie nam zombie apokalipsa?

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA