Netflix rozwija lokalne kino gatunkowe. Ten film akcji robi prawdziwą furorę
Holenderski film Netfliksa - "Przejęcie" - robi prawdziwą furorę w serwisie. Widzowie rzucili się na kolejną próbę stworzenia lokalnego kina gatunkowego przez platformę. I choć sam raczej nie jestem pod wrażeniem, sądzę, że obraz Annemarie van de Mond to duży krok w dobrym kierunku.
OCENA
Dołącz do Disney+ z tego linku i zacznij oglądać głośne filmy i seriale.
Mel Bandinson, główna bohaterka "Przejęcia", jest kimś na kształt, powiedzmy, etycznej hakerki - używa swoich umiejętności, by walczyć o swoje przekonania i chronić tych, którzy jej zdaniem są najbardziej zagrożeni. Gdy pewnego razu uniemożliwia wyciek danych z nowoczesnego autobusu, przypadkiem neutralizuje niebezpieczną międzynarodową przestępczą siatkę.
Wówczas jej życie zostaje wywrócone do góry nogami - Bandinson zostaje wrobiona w zabójstwo i zmuszona do ucieczki przed Interpolem i kryminalistami. Ultranowoczesne miasto posiada kamery zainstalowane niemal na każdym kroku, wobec czego ucieczka nie należy do najłatwiejszych - łutem szczęścia okazuje się niejaki Deen, którego nasza hakerka spotkała na randce w ciemno. Wplątany w pościg mężczyzna pomaga Mel się ukryć i odnaleźć jej dawnego mentora.
Ten netfliksowy, holenderski film akcji opowiada zatem o walce buntowniczki z reprezentantami największych zagrożeń współczesnej technologii - wymierającą prywatnością, dostępem do danych i "wypożyczaniem" cudzej tożsamości. To interesujący i naprawdę nieźle zrealizowany koncept. Niestety, całość wykłada się na okropnym scenariuszu.
Przejęcie: recenzja filmu Netfliksa
To naprawdę fajnie, że Netflix umożliwia nieco mniej popularnym na międzynarodowej scenie filmowej krajom tworzenie kina gatunkowego, które przyzwoicie się prezentuje i ma szansę dotrzeć do widzów z całego świata (co zresztą właśnie się dzieje). Muszę raz jeszcze podkreślić: "Przejęcie" broni się realizacyjnie, wygląda naprawdę dobrze, a finałowa scena akcji to już wyższa półka w sferze europejskiej. Niestety, mimo pozornie ciekawego konceptu, fabuła leży i kwiczy.
Film van de Mond pełen jest żenujących uproszczeń, nieciekawych charakterów, dziur logicznych i bezsensownych zwrotów akcji.
To o tyle zabawne, że leniwie opowiedziane "Przejęcie" składa się z całej masy maltretowanych przez dekady tropów i pomysłów, które są ze sobą nieudolnie pozlepiane śliną scenarzystów (Hans Erik Krain i Tjis van Marle - spektakularna fuszerka). Gwarantuję wam, że oglądając fragmenty produkcji, nieraz stwierdzicie: "cholera, widziałem/am to już ze dwadzieścia lat temu".
Całość nie trzyma się sensownej kupy - wyprane z resztek wiarygodności i jakichkolwiek unikalnych czy charakterystycznych cech postacie wcale nie pomagają zainteresować się tym, co dzieje się na ekranie. Jak jednak wspominałem: cieszy mnie międzynarodowa popularność "Przejęcia", bo zwiększa szansę na kolejne lokalne projekty, tym razem nieco bardziej dopracowane. Wierzę w metodę małych kroków. A tymczasem poszukiwaczom podobnych klimatów polecam odpalić "Sieć" z Sandrą Bullock. Historia podobna, a znacznie lepiej opowiedziana.