REKLAMA

„Przemytnik” to połączenie „Breaking Bad” ze „Ściganym”. Recenzujemy nowy film Clinta Eastwooda

Pierwszy od czasów „Gran Torino” film, w którym Clint Eastwood stanął po obu stronach kamery. Jednak podobnie jak „Gran Torino”, „Przemytnik” ostatecznie rozczarowuje.

przemytnik clint eastwood recenzja
REKLAMA
REKLAMA

„Przemytnik” oparty jest na prawdziwej historii. Earl Stone (Clint Eastwood) ma ponad 80 lat i ledwo wiąże koniec z końcem. Jego kontakt z rodziną jest delikatnie mówiąc kiepski, a na głowie ciąży mu eksmisja oraz zadłużenie. Dostaje jednak szansę od losu – postanawia skorzystać z propozycji pracy jako kierowca samochodowy. Jego zadaniem ma być przewiezienie ładunku z jednego miejsca do drugiego. Stone nie wie jednak, że tym ładunkiem są narkotyki. Jednak dzięki wrodzonemu urokowi, nieskazitelnej opinii oraz niepozornemu wyglądowi (i podeszłemu wiekowi) udaje mu się nie wzbudzać podejrzeń i odnieść niemały sukces w „branży”.

Clint Eastwood na zawsze będzie dla mnie jednym z największych herosów kina. Zbliżający się do 90. aktor-reżyser ma za sobą niesamowitą karierę i równie niezwykłe życie.

Z początku nic nie zapowiadało, że milczący i twardy jak skała kowboj oraz Brudny Harry, który stał się archetypem męskości w filmie, ma w sobie ambicje do stania się wielkim artystą. Bo nawet jeśli aktorskie alter ego Eastwooda stanowią często jednowymiarowe role, to jego kariera jako reżysera często zahacza o wielość. Wystarczy wspomnieć o „Bez przebaczenia” czy „Za wszelką cenę”, które osobiście uznaję za arcydzieła.

Eastwood wydaje się mieć nadal nadludzko dużo sił witalnych. Po dziś dzień reżyseruje niemałą liczbę filmów, nierzadko powracając z kolejnym dziełem zaledwie rok po premierze poprzedniego. „Przemytnik” pojawia się w kinach tuż po „15:17 do Paryża”, który wprawdzie ominął polskie kina, ale w Stanach miał swą premierę ledwie rok temu.

Minusem tego stanu rzeczy jest jednak to, że przy takiej ilości filmów spora część z nich odstaje poziomem od jego największych dokonań. Niektóre dość wyraźnie. Do takich przypadków należy też i „Przemytnik”. Oglądając nowy film Eastwooda cały czas miałem wrażenie, że jest to dobry pomysł na punkt wyjścia o wiele większej historii, który niepotrzebnie został rozciągnięty do prawie dwugodzinnej produkcji.

Eastwood na dobrą sprawę wciela się w postać, która spokojnie mogłaby być kuzynem Walta Kowalskiego z „Gran Torino”.

Podobnie jak Walt, Earl nie pozwala sobie w kaszę dmuchać, co jakiś czas burknie coś pod nosem, jest też rasistą, który czasem palnie jakąś niezręczną kwestię. Ale poza tym jest poczciwiną. Choć z poważną skazą – nie wyszła mu w życiu rola ojca i męża. I to jest w sumie najciekawszy wątek filmu „Przemytnik”.

przemytnik film clint eastwood

Droga, którą przebywa bohater jest więc niejako metaforą jego własnego dochodzenia do odpowiednich wniosków. Uderzenia się w pierś i przyznania, że zawiódł na polu rodzinnym i dopiero po czasie (za późno) docenił wagę i piękno tej roli. Niestety ów wątek, zresztą jak każdy inny w „Przemytniku”, nie wybrzmiał w pełni. Jest tylko lekko zarysowany. To samo można powiedzieć o całej produkcji.

Przez większość filmu przyglądamy się postaci Earla, który jeździ w jedną i drugą stronę, z początku nieświadomie, przewożąc narkotyki. Eastwood niezbyt rozwija ten wątek, snuje go bardzo rozwlekle, właściwie bez żadnej wyraźnie zarysowanej dramaturgii. Sprawia to, że całość ogląda się nawet przyjemnie, ale obojętnie. Nie kibicujemy Stone’owi. Nie angażujemy się też emocjonalnie w jego historię.

przemytnik film clint eastwood 2018

Wątek podążających jego tropem agentów też jest potraktowany po macoszemu, płytko i niedbale. On po prostu jest i tyle. A szkoda tym bardziej, że po stronie ścigających w obsadzie znajdziemy Bradleya Coopera, Michaela Penę i Laurence’a Fishburne’a. Ich wątek jest karygodnie niewykorzystany.

REKLAMA

Całość prowadzi do bodajże najbardziej miałkiego i pozbawionego wyrazu finału, jaki widziałem w kinie w ostatnich latach.

I właściwie jedynym co ratuje ten film jest udana rola Eastwooda, który nadal ma w sobie pokaźne pokłady ekranowej charyzmy. „Przemytnik” to film, który miał wprawdzie potencjał, ale został on całkowicie zmarnowany. Pozbawiony napięcia, próbujący być, jak rozumiem, miksturą „Breaking Bad” ze „Ściganym”. Bliżej mu jednak do „Wożąc panią Daisy”.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA