„Przepraszam, że przeszkadzam” to postmodernistyczna i surrealistyczna szaleńcza jazda mierząca się z tematami rasizmu i nierówności społecznych oraz ekonomicznych. Tyleż samo fascynująca, co chaotyczna.
OCENA
Głównym bohaterem filmu jest czarnoskóry Cassius (Lakeith Stanfield), który w końcu dostaje swoją wymarzoną pracę jako telemarketer. Szybko odkrywa, że kluczem do sukcesu i awansu w korporacji jest… umiejętność mówienia „głosem białego mężczyzny”. Korzysta z niego tak dobrze, że bardzo szybko przesuwa się po kolejnych szczeblach kariery. Jednocześnie jednak słabnie jego relacja z dziewczyną (Tessa Thompson), a on sam musi zdecydować czy wybrać sukces finansowy, czy dołączyć do strajku wykorzystywanych i słabo opłacanych kolegów z pracy.
„Przepraszam, że przeszkadzam” z pewnością przypadnie do gustu wielbicielom serii „Black Mirror”.
W bardzo podobnym stylu film ten przedstawia nam dystopijną wizję świata rządzonego przez chciwe korporacje. Dystopia ta jest całkiem bliska naszej rzeczywistości i w sumie dzięki temu „Przepraszam, że przeszkadzam” tak dobrze rezonuje z widzem.
W postaci Cassiusa znajdziemy masę elementów, z którymi każdy z nas jest w stanie się utożsamić. Chce on tego samego co większość z nas – pragnie sukcesu, bezpieczeństwa, pieniędzy, seksu. Musi jednak wybrać czy ważniejsza dla niego jest pozycja, wpływy i zarobki, czy jednak miłość, solidarność, przyjaźnie. Niby odpowiedź na te pytania wydaje się oczywista, ale „Przepraszam, że przeszkadzam” podchodzi do nich w niebanalnym stylu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że przynajmniej w tym roku nie zobaczycie bardziej szalonego, dziwacznego, odważnego i surrealistycznego filmu niż „Przepraszam, że przeszkadzam”.
Humor, zawarty zarówno w słowach jak i kreskówkowo-komiksowych obrazach, z jednej strony oparty jest mocno na absurdzie, a z drugiej wyraźnie piętnuje grzechy kapitalizmu. Nie pomijając przy okazji kwestii rasowych. Jest w nim niemalże punkowa, niepokorna energia i wyobraźnia.
Niestety „Przepraszam, że przeszkadzam” chwilami wpada w pułapkę własnego chaosu.
Metafory są czytelne, ale chwilami zbyt oczywiste. Cały seans ma wyraźnie nerwowy rytm, wydaje się chwilami zwariowaną mieszanką raz lepszych, raz gorszych pomysłów, przez co miałem problem z pełną immersją. Częściej byłem bardziej zdezorientowany i sfrustrowany tym całym chaosem niż nim zafascynowany. Twórcy o wiele więcej uwagi poświęcili wybrzmieniu konkretnych motywów i metafor, często zbyt dosłownych, a za mało skupili się na opowiedzeniu spójnej i dobrze rozpisanej historii. Ktoś może powiedzieć, że takie są prawidła surrealizmu, jednak, powołując się na mistrza Luisa Bunuela, wiem dobrze, że można połączyć jedno z drugim.
Wyrazistość tego filmu sprawia też, że siłą rzeczy będzie on polaryzował publiczność. Mnie nie porwał, choć doceniam fantazję twórców. Zawarte w „Przepraszam, że przeszkadzam” metafory, gagi, opary absurdu stanowiące społeczno-polityczny komentarz o naszym zwariowanym świecie na pewno wyróżniają go na tle innych produkcji, które znajdują się obecnie w repertuarze kin.
Z pewnością też znajdzie on podatny grunt, bo pojawia się w kinach w idealnym momencie. Degrengolada wielkich korporacji, szaleńcy u władzy, moralny upadek społeczeństw, pogoń za pieniądzem, który odziera ludzi z godności. Świat rzeczywisty chyba jeszcze nigdy nie był tak blisko granicy dystopii.