Iginio Straffi i Brian Young pełnymi garściami czerpią z dorobku filmowych i serialowych produkcji dla młodzieży. Czy udało im się znaleźć własny język? Oceniamy „Przeznaczenie: Saga Winx”.
OCENA
„Odkryliśmy, że każdy z nas jest po części kujonem, sportowcem, dziwaczką, księżniczką i przestępcą”. Te słowa na zawsze odmieniły kino dla nastolatków. John Hughes i jego „Klub winowajców” (a także kilka innych filmów) wyznaczyli nowe standardy produkcji kierowanych do młodzieży, dając początek szeregowi wzorców narracyjnych, tropów fabularnych i archetypów postaci, z jakich na przestrzeni kolejnych dekad korzystali liczni twórcy. Schematy te były eksploatowane na tyle sposobów i pojawiały się w tylu konfiguracjach, że używane dzisiaj trącą już myszką. I chociaż obecnie uchodzą za wytarte klisze, to wciąż okazują się wyjątkowo nośne. Przy odpowiednim podejściu można tchnąć w nie powiew świeżości. Wystarczy trochę przy nich pokombinować i jeszcze bardziej zniuansować portrety charakterologiczne swoich bohaterów, jak zrobił to chociażby Roberto Aguirre-Sacasa w „Riverdale”. Iginio Straffi i Brian Young zdecydowali się jednak pójść drogą na skróty.
Największym grzechem „Przeznaczenia: Sagi Winx” jest lenistwo twórców serialu.
Rzucają kolejnymi kliszami, bo tak trzeba. Zapominają o potrzebnych w tym wypadku artystycznych przekształceniach. Dlatego Terra to zwykła kujonka, Sky to typowy sportowiec, Riven to sympatyczny rozrabiaka-przestępca, Stella to z pozoru rozpieszczona księżniczka, a pierwsze skrzypce gra tu dziwaczka Bloom. Protagonistka jest tzw. odmieńcem. Jako niemowlę wróżek została podrzucona ludzkiemu małżeństwu. Wychowała się w naszym świecie i przypadkiem podpaliła własny dom. Teraz przychodzi jej uczyć się kontrolować własne moce w specjalnej szkole magicznej. Tym samym główna bohaterka tkwi w zawieszeniu między dwoma rzeczywistościami. W „Chilling Adventures of Sabrina” podobny stan, tylko pomiędzy życiem ziemskim a piekielnym, podkreślał mentalność dojrzewającej czarownicy. Podejmowany temat inicjacji został w ten sposób uwypuklony, przez co wchodzenie w dorosłość metaforycznie przedstawiono jako istne piekło. Aguirre-Sacasa poświęcił tyle samo miejsca obu aspektom życia Sabriny. Straffi i Young niepewnie próbują iść w jego ślady, ale co chwilę się gubią.
W „Przeznaczenie: Saga Winx” życie ziemskie Bloom nie gra żadnej roli. Poznajemy je przede wszystkim z dialogów i rzadkich retrospekcji, ale twórcy nie wychodzą w nich poza banały i utarte schematy. Do tego z uporem maniaka powielają błędy wielu innych teen dramas, ubranych w różnorakie płaszcze gatunkowe. Protagonistka irytuje swoim zachowaniem. Ciągle mówi o sobie, chcąc dać wyraz własnej wyjątkowości. Aż dziwne wydaje się, że nowe współlokatorki postanawiają ją wspierać. Na niewątpliwy plus serialu działa samodzielność postaci drugoplanowych. Koleżanki nie czekają, aż główna bohaterka wpadnie w kłopoty. Podejmują działania, chcąc ją wspomóc lub powstrzymać, przez co w pewnym stopniu napędzają rozwój fabuły. Co z tego skoro nawet jeśli minimalnie poszerza to ich portrety psychologiczne, to wciąż pozostają z góry ustalonymi archetypami z jedną lub dwiema cechami. Straffi i Young nie potrafią spojrzeć głębiej i sprawdzić, czy pod wszystkimi serwowanymi kliszami nie kryje się coś jeszcze.
Aby przekonać się o ograniczonej wyobraźni twórców, nie trzeba wsłuchiwać się w drewniane kwestie, które w ustach bohaterów brzmią wyjątkowo sztucznie.
Nagminnie razi w oczy już uboga konstrukcja świata przedstawionego. Niemal cały ekranowy czas spędzamy w Innoświecie, a ten składa się z zaledwie kilku, maleńkich zakątków. Słyszymy o całych fantastycznych krainach, ale nie dane nam jest je zobaczyć. Nie ma też żadnych impulsów, jakie mogłyby pobudzić naszą wyobraźnię. Zamiast tego mamy słowo honoru bohaterów, że Solaria jest piękna i bogata. Trudno uwierzyć w takie zapewnienia, bo chociaż jesteśmy w magicznej rzeczywistości, rzekomo zamieszkanej przez fantastyczne stworzenia, wszystko tu niebezpiecznie przypomina świat ludzki. Postacie rozmawiają ze sobą przez zwyczajne komórki i poruszają się samochodami. A przecież wypadałoby puścić tutaj wodze wyobraźni. Wystarczyłoby chociażby zaczerpnąć inspiracji z oryginału. W końcu w „Klubie Winx” bohaterowie porozumiewają się przez futurystyczne komunikatory, a Sky i jego koledzy mogą pochwalić się niemniej futurystycznymi skuterami.
Być może nikłe wartości produkcyjne wynikają z niskiego budżetu i powinniśmy przymknąć na nie oko. Braki finansowe w żaden sposób nie mogą jednak usprawiedliwiać papki pozbawionej jakiegokolwiek charakteru, jaką otrzymaliśmy. „Przeznaczenie: Saga Winx” to odmierzone od linijki teen drama, sprawiające wrażenie nieudanej próby przemówienia do generacji Z jej językiem, przez osoby, które zupełnie go nie rozumieją. Straffi i Young serwują nam własne wyobrażenie na temat współczesnej młodzieży, korzystając z tanich young-adultowych tropów narracyjnych. Z tego względu serial okazuje się mało zjadliwą papką, przyprawioną wyeksploatowanymi już konwencjami. Próżno szukać tu jakiejkolwiek oryginalności, ale ostatni odcinek pozwala wierzyć, że twórcy dopiero szykują się do rozwinięcia skrzydeł. Jeśli jednak do realizacji ewentualnego drugiego sezonu nie nauczą się opowiadać podobnych historii, to Netflix powinien im je podciąć już teraz.