Ten o fenomenie „Przyjaciół”, bo dzisiaj mija 16 lat, od kiedy nasze życie przestało być takie samo
Szesnaście lat temu, dokładnie 6 maja 2004 roku, wyemitowano ostatni odcinek najbardziej kultowego sitcomu w historii telewizji. Serial przez dekadę cieszył się wysoką popularnością, która do tej pory zdaje się nie maleć. Jak to się stało, że szóstka tytułowych „Przyjaciół” na stałe zagościła w popkulturze i odcisnęła na niej swoje piętno?
Odpowiedź na powyższe pytanie wydaje się bardzo prosta. Bo jest śmieszny, bawi do dzisiaj, nie stracił nic ze swej aktualności, nie nudzi, et cetera, et cetera. Nawet jeśli millenialsi, którzy zapoznali się z nim stosunkowo niedawno dzięki Netfliksowi, narzekają, że jest homofobiczny i przesiąknięty body shamingiem, wszystko to prawda. I na tym można by skończyć, jednakże warto też przypomnieć zamierzchłe, ale jakże piękne lata 90. i sposób, w jaki „Przyjaciele” z przytupem wdarli się do naszego życia, aby na stałe w nim zagościć.
22 września 1994 roku – początek końca znanej formuły sitcomów
Jeśli powierzchownie spojrzeć na narrację „Przyjaciół” nie znajdziemy tu nic nowego. Jak przystało na telewizyjnego tasiemca, czy to komediowego, obyczajowego, czy nawet kryminalnego fabułę można streścić w jednym zdaniu: grupa znajomych przeżywa wspólnie kolejne perypetie, wolny czas spędzając w kawiarni. Co tu więcej mówić? Akcja, wzorem innych podobnych produkcji, nie zmierza do jakiegokolwiek rozwiązania tylko zapętlenia i zagęszczenia, a składa się z ciągłych repetycji. Dlatego Joey pomimo zakochania się w Rachel zostaje wiecznym chłopcem, Ross jest rozwodnikiem poszukującym prawdziwej miłości, a Monica i Chandler nie zmieniają się, będąc ze sobą w związku.
Brzmi nudno, jeśli wziąć pod uwagę, że trwa to przez 10 lat, ale takie nie jest.
Weźmy pod uwagę, że sitcomy w tamtym okresie albo rozgrywały się najczęściej w domach rodzinnych postaci bądź ich miejscach pracy. W tym wypadku przyjaciele mieszkają, nawet jeśli po sąsiedzku, w różnych miejscach i pracują w zupełnie innych branżach. Podobnie zmianie uległa formuła. Nie jest tu tak jak to nieraz bywało, że mamy do czynienia z nietypową parą protagonistów. Bo tych jest aż sześcioro, a każdy z nich posiada oryginalny zarys psychologiczny. I to oni są kluczem do zrozumienia popularności serialu.
„Przyjaciele” zmienili definicję rodziny.
W pierwszym odcinku Monica mówi do Rachel: „Witaj w prawdziwym świecie. Jest do kitu. Pokochasz to”, co mogłoby brzmieć jak motto pokolenia X. Potomkowie baby boomerów na dobrą sprawę dostali swoją reprezentację w kinie dopiero dekadę wcześniej za sprawą Johna Hughesa. Wtedy byli nastolatkami, a teraz mogli się utożsamiać z postaciami dwudziestokilkulatków. Znajdziemy tu bowiem znane z młodzieżowego kina lat 80. tropy, jak chociażby brak rodziców, bądź trauma wywołana ich metodami wychowawczymi. Serial przemawiał więc do dorosłych widzów przed trzydziestką ich własnym językiem.
Nie znajdziemy tu postaci mentora, który zawsze służy dobrą radą, a co za tym idzie żadnej figury ojcowskiej, z której mądrości bohaterowie mogliby czerpać. Znaczenie terminu „rodzina” uległo przewartościowaniu, bo rodzina powstaje w „Przyjaciołach” z wyboru. Wraz z kolejnymi odcinkami postacie stają się coraz bardziej bliskie. Wspierają się, pomagają sobie nawzajem i zawsze mogą na siebie liczyć. Przesłanie było więc dalekie od morałów prawionych w innych, podobnych produkcjach i pokrzepiające dla każdego, kto nie mógł odnaleźć się w otaczającej go rzeczywistości.
Niepowtarzalna chemia „Przyjaciół”.
To czym serial uwodzi do dzisiaj, jest jednak rzecz widoczna na pierwszy rzut oka, czyli chemia między bohaterami. Gdyby nie ona, aktorzy nie mogliby się w trakcie realizacji ostatniego sezonu pochwalić siedmiocyfrowymi wypłatami za każdy odcinek. Nawet jeśli epizodycznie pojawiały się w obsadzie o wiele słynniejsze nazwiska (m.in. Bruce Willis, Robin Williams, Tom Selleck, Sean Penn) i tak całe show kradli Jennifer Aniston, Courtney Cox, Matthew Perry, Lisa Kudrow, Matt LeBlanc i David Schwimmer. Oni nie pozwalali oderwać się od ekranu i napędzali popularność produkcji przez całą dekadę.
Jak podaje Gwen Ihnat w „How Friends changed the sitcom landscape” aktorzy wcielający się w głównych bohaterów przyjaźnili się również poza planem. Jeździli razem na wycieczki, spędzali ze sobą czas, a nawet oglądali wspólnie kolejne odcinki serialu. I być może właśnie ta przyjaźń przeniesiona sprzed kamer do świata przedstawionego i vice versa, najmocniej odróżnia produkcje od innych, których twórcy próbowali powtórzyć jej sukces.
Podróbki „Przyjaciół”.
Formuła produkcji jest bardzo prosta i nic dziwnego, że twórcy na przestrzeni lat eksploatowali ją na różne sposoby. Reinkarnacje poszczególnych postaci serialu regularnie nawiedzają mały ekran w różnych konfiguracjach i metropolitalnych pejzażach. Wystarczy chociażby wspomnieć „Happy Endings”, czy „Sposób użycia”. Ze wszystkich tytułów najbardziej do sukcesu „Przyjaciół” zbliżyło się chyba jedynie „Jak poznałem waszą matkę”. Jednakże to o pierwszym wymienionym sitcomie wciąż mówi się o wiele więcej niż o drugim.
Tym samym „Przyjaciele” okazują się niedoścignionym wzorem. I takim pewnie pozostaną już na zawsze. O ile, oczywiście, nikt nie wpadnie na forsowany tu i ówdzie przez fanów pomysł, aby powstała ich kontynuacja... albo co gorsza remake.