"Nie udało mi się życie… zmarnowałem je. Uciekłem od jedynej kobiety, którą kochałem. Ożeniłem się bez miłości. Mój syn wychowywał się w piekle mojego małżeństwa, tak jak ja wychowywałem się w piekle małżeństwa moich rodziców". Postępująca alienacja i wyobcowanie, wewnętrzny upadek, piekło codziennego życia, poszukiwanie tej, którą niegdyś się kochało, a która pozostała jedynie wspomnieniem, to motywy przewodnie większości filmów Marka Koterskiego.
Z Adasiem Miauczyńskim po raz pierwszy spotykamy się w "Domu Wariatów" z 1984 r. W zasadzie jest to jeden z najcięższych w odbiorze filmów Koterskiego. Zdawkowe dialogi, minimalistyczna gra aktorska, surrealistyczny klimat, schizofreniczna postać odgrywana przez Marka Kondrata, który po latach powróci do jednej ze swych pierwszych, "dorosłych" ról, zastępując Dom Wariatów Dniem Świra. Miauczyński powraca do domu rodzinnego po to, by spotkać się z wyobcowaniem, samotnością wśród ludzi, we własnej rodzinie, której członkowie przewijają się niczym majaki we śnie. Dom Wariatów ma swoje drugie dno zawarte w zakończeniu, ale bądźmy szczerzy, filmy tego typu można kochać lub nienawidzić. Podnoszenie rangi danego dzieła ze względu na osobę twórcy jest nie na miejscu i stąd też napiszę wprost: tylko dla fanów statycznych i pozbawionych jakiejkolwiek akcji przedstawień Teatru Telewizji Polskiej. Ten film jest po prostu męczący w odbiorze, niczym Inland Empire odrobinę chory w swej monotonności, całkowicie inny od dalszych, tragikomicznych perypetii Adama M.
Dwa lata później Koterski powraca na ekrany kin kolejnym dziełem utrzymanym w stylistyce egzystencjalnej samotności. "Życie wewnętrzne" z udziałem Wojciecha Wysockiego to kolejna opowieść o człowieku zamkniętym w kręgów codziennych zdarzeń, nienawidzącym własnej żony, sąsiadów, psa. Nienawidzącym własnego życia. Na pytanie o wynik meczy Polska - Włochy reaguje słowami: "Po co nam wygrana. Żebyśmy ją roztrwonili?". Jedyne spełnienie bezimienne Ja, które pod koniec filmu okazuje się Michałem Miauczyńskim, znajduje w seksualnych fantazjach, realizowanych co noc w miejscach codziennej rutyny. Bohater Koterskiego po raz kolejny stacza się w odmęt nienawiści do rzeczywistości ("każdy metr ulicy mnie upokarza!"), pogrąża się w mroku własnej psyche.
Seksualne fantazje Miauczyńskiego stały się kanwą dla kolejnej opowieści o Człowieku, nieznajdującym dla siebie miejsca. "Porno" z 1990 r. trudno znaleźć w jakiejkolwiek antologii dzieł Koterskiego, choć nie wiele więcej w tym filmie scen miłosnych, co w "Nic śmiesznego" czy w innych polskich produkcjach początku lat dziewięćdziesiątych. Zawinił zapewne tytuł i pruderia współczesnych wydawców. Bo choć "Porno" obfituje w sceny miłosne, filmem pornograficznym w żadnym wypadku nie jest. Jest to też kolejny tytuł, w którym główną rolę gra "Michał", a nie "Adaś" Miauczyński - tu świetna rola Zbigniewa Roli, który przepadł później bez wieści. Problem imion wyjaśni się w kolejnym filmie, w scenie chrztu małego Adasia.
Bohater występuje tylko pod imieniem, nie znamy jego nazwiska, a samo imię poznajemy podobnie jak Życiu Wewnętrznym, jakby przypadkiem, jak gdyby miało ono ukrytą w sobie moc (atawizm) i stąd też obraz ten często nie jest (mylnie) zaliczany do swoistej sagi o Miauczyńskim. Mylnie, ponieważ "Porno" opiera się na tych samych archetypach i obrazach, przewijających się przez twórczość Koterskiego. "Kiedy nie mogę zasnąć, myślę o dupach" - zaczyna swą opowieść Michał, ale nie jest to film wyłącznie o miłosnych podbojach, jak można by sądzić przy pobieżnym spojrzeniu. To w pewnym sensie młodość Miauczyńskiego, jego pierwsza i odrzucona miłość, podświadomy strach przed kobietami i seksualną inicjacją (słynna scena z Lindą i "ona chyba nie ma piczki"), popadnięcie w bezsensowny związek z niezbyt urodziwą kobietą, która kocha go mimo zdrad i mimo braku miłości z jego strony ("chyba się z nią ożenię").
Potrzeba stabilizacji kosztem własnego szczęścia. Alkoholizm. Oczyszczenie w ramionach matki. Opieka nad synem (zapewne Sylwuś). Odrzucenie ukochanej. Wszystko to jakbyśmy skądś znali. Koterski niemal w każdym obrazie rozwija podobne wątki tworząc dzieła nowe i w nowej stylistyce - od komedii erotycznej po dramat i tragikomedię. Tak też jest i w "Porno", gdzie na zapamiętanie zasługuje słynny monolog o Nie-zdradzie czy scena seksu w maluchu. Dwa, jakby całkowicie odmienne sposoby ukazania tego samego: wewnętrznej pustki rekompensowanej zaliczaniem kolejnych kobiet.
Miłosne podboje to również jeden z elementów przewodnich kolejnego filmu o Miauczyńskim. W "Nic śmiesznego" (1995), chyba najbardziej znanym filmie po "Dniu Świra", Cezary Pazura wciela się w postać drugiego reżysera, którego życie składa się z tragikomicznych pomyłek. Sceny z wyburzaniem mostu czy rozmów telefonicznych przeszły już do klasyki polskiej komedii. Podobnie jak próby zaliczenia kogoś, kogo nie miał w swych łapach Maciek, kolega z biura.
"A rano znów wychodzę na spotkanie swojej ukochanej. Jeszcze nie wiem jak ma na imię, chociaż już ją kocham". Adam, szukając kobiety swego życia, spotyka Małgorzatę. "Czekałem na ciebie. Ja też na ciebie czekałam. Jesteś moją ostatnią szansą. To mój mąż. Były. Ale mieszkamy razem". Małgorzata stanowi ostatnią nadzieję Adama. W "Dniu Świra" zastąpi ją Elunia, tu też wyjaśni się zagadka jej imienia. Koterski raz za razem nawiązuje do "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakova, wzorując swego bohatera na poszukującym niespełnionej miłości Mistrzu.
Scena z Małgorzatą zostanie żywcem przeniesiona na początek kolejnego filmu z Pazurą w roli głównej - "Ajlawju" z 1999 r., gdzie główne role zagrali Czarek Pazura i Katarzyna Figura. Film ten oglądałem niedawno i mogę powiedzieć jedno: pomimo powszechnej krytyki, jak dla mnie najlepsza tragikomedia Koterskiego, a główna zasługa tu w brawurowo odegranych rolach Adama i Gośki. Przyznam się, że w kilku scenach o mało się nie zadławiłem ze śmiechu.
Ten film ma też inny wydźwięk od pozostałych utworów, brakuje tutaj epizodyczności, jest bardziej spójny i płynny narracyjnie. Po raz pierwszy pojawia się też syn głównego bohatera - Sylwuś, grany przez Michała Koterskiego, szereg scen jest jakby żywcem wziętych z "Dnia Świra", który to oglądałem wiele lat temu. Zgadza się, Koterski lubi sceny z jednych filmów przenosić żywcem do kolejnych, a znając "Ajlawju", "Dzień Świra" przestaje być tak świeży w odbiorze i odmienny od innych filmów. Bo to w tej akurat produkcji Adaś zachowuje się momentami paranoicznie, zdradzając różnorakie fobie i nerwice natręctw. Układanie nóg na stoliku, rozmowy z Sylwusiem na temat angielskiego, zupa pomidorowa u mamy - te sceny po raz pierwszy pojawiają się właśnie w "Ajlawju", choć film ten jest tak mało znany w porównaniu z dwoma kolejnymi. Na uwagę zasługuje również drugoplanowa rola Cezarego Żaka (szczególnie w fantazji erotycznej z Gośką w roli głównej ;)). Wariacka jazda maluchem, przeskakiwanie przez płot ("dobrze że już nie jestem dziewicą"), okładanie się po twarzy, fantazje oralne, wykład dla Murzynów w nowojorskim autobusie, mecz koszykówki, to jedne z bardziej groteskowych scen.
W połowie 2002 r. na ekrany wchodzi obsypany nagrodami "Dzień Świra", rozwijający wątki część wątków z poprzednich filmów. Marek Kondrat zastąpił Cezarego Pazurę (po jego kreacji w "Ajlawju" wyobrażam sobie "Dzień Świra" w jego wykonaniu…). "Dzień Świra" to z jednej strony opis przeżyć wewnętrznych sfrustrowanego, znerwicowanego czterdziestoparoletniego nauczyciela, z drugiej gorzka satyra na nasz kraj i nasze społeczeństwo. Najlepiej to widać w scenie rozdzierania flagi ("moja jest racja i tylko moja!") przez bandę skretyniałych polityków. Dostaje się pasażerom autobusów, kobietom z dziećmi w pociągach, trajkoczącym niewiastom, obłudnym sąsiadom modlącym się o "przypierdolenie sąsiadowi", systemie oświaty z głodowymi pensjami ("Ja pierdole kurwa, o bracia poloniści! Myśleliśmy, że nogi Boga złapaliśmy, że oto przyjęto nas do szkoły poetów. Szkoły poetów, Dżizuz, kurwa ja pierdolę! Stron tysiące, młodość w bibliotekach… A potem bida i rozczarowanie, a potem beznadzieja i starość pariasa i wszechporażająca nas zewsząd pogarda. Dlaczego władza każdej maści ma mnie za nic…").
Adam podobnie jak w poprzednich filmach szuka swej idyllicznej ukochanej i jedyne, co znajduje, to senne marzenia strząsane w gazetę. Przeżywa dzień, przeżywa swe życie totalnej beznadziejności i powtarzalności ("Higiena, praca, jedzenie. Praca, jedzenie, proszki, spanie - ja pierdole…"). Wyjeżdża nad morze, gdzie umiera za życia, gdzie w rozmowie z niesłyszącym sąsiadem zdaje sobie sprawę z własnej pogoni za niczym. Jedynym jego zmartwieniem jest to, by jego syn nie skończył tak samo jak on.
2006 rok i jak na razie ostatni film o Adamie Miauczyńskim. Ci, którzy spodziewali się kolejnej, zwariowanej i surrealistycznej komedii, byli w lekkim szoku. Bo oto zamiast komediodramatu otrzymaliśmy najbardziej dojrzałe dzieło Koterskiego. Film o udręce polskich rodzin z problemem alkoholowym (tu genialna kreacja Andrzeja Chyry i Kondrata, jak również młodego Koterskiego). Zdarzają się komiczne sceny (Anioł Straż, "właśnie panie dziekanie ogrywamy kulturowe archetypy" ze studentami, pieczenie zająca), przeważa jednak atmosfera bólu i zniszczonego życia, życia dręczonego przez kolejnych pijących ojców, posuwających się o mały włos do zabicia własnej matki za gram alkoholu ("oddawaj mi moje piwo"). Bohaterowie niosą przez całe życie krzyż, krzyż chrystusowy. Adam niszczy siebie, ale też niszczy innych. I po raz kolejny Koterski pozwala bohaterom na swoistą śmierć i zmartwychwstanie, które dokonuje się w nadmorskiej ciszy. "Nie czynię bowiem tego dobra, które chcę, ale to zło, którego nie chcę". Te słowa pozostają na długo po projekcji.
Jak widać cykl o Adamie Miauczyńskim rozwija się wraz z Koterskim. Od dramatu jednej rodziny, poprzez seksualne ekscesy i poszukiwanie miłości, aż po problemy społeczne. Co przyniosą kolejne lata? Zobaczymy, na pewno jednak już nie z Markiem Kondratem, który rok temu porzucił aktorstwo zniesmaczony polską kinematografią. Koterskiemu jednak nie odmówi. Miejmy nadzieję.