Ktoś, kim chciałby być każdy mężczyzna, i którego każda kobieta chciałaby mieć w łóżku. O kim mowa? Oczywiście o najbardziej znanym agencie na świecie - Jamesie "dablołsewen" Bondzie. Powyższe zdanie świetnie obrazuje, jakim kultem 007 jest otaczany na świecie.
Quantum of Solace miał być pierwszym filmem w historii serii bezpośrednio kontynuującym poprzednika, a najsłynniejszego szpiega na świecie ponownie miał zagrać Daniel Craig. Zdawałoby się, że i ta odsłona odniesie duży, a może i nawet większy sukces ze wszystkich filmów serii. W każdym razie apetyty fanów były ogromne.
By zrozumieć fabułę Quantum of Solace wypada znać historię opowiedzianą w jego poprzedniku. Przypomnijmy ją pokrótce. Jeśli ktoś nie oglądał Kasyna… i nie chce znać przebiegu wydarzeń, proszony jest albo o natychmiastowe zapoznanie się z filmem, albo o przejście do kolejnego akapitu. Otóż głównym zadaniem 007 było przeszkodzenie "bankierowi" terrorystów - Le Chiffre'owi - w wygraniu pieniędzy w turnieju pokerowym, gdyż wcześniej roztrwonił on [Le Chiffre] fundusze ofiarowane mu przez jego zwierzchników. Jamesowi towarzyszyła piękna urzędniczka Ministerstwa Finansów, Vesper Lynd. Z racji tego, że była ona jedną z jego pierwszych kobiet (Casino Royale opowiada o początkach szpiegowskiej kariery Bonda, tuż po przyznaniu mu licencji na zabijanie), zakochał się w niej bez pamięci. Niestety, okazało się, iż rezolutna Vesper wystawiła 007 na pastwę terrorystów, by tamci uwolnili jej chłopaka. Jak wiadomo, nie są oni sympatycznymi Teletubisiami, więc zabijają Lynd i jej ukochanego. Zrozpaczony Bond porywa związanego z międzynarodową organizacją terrorystyczną Mr White'a. Tak kończy się Casino Royale.
Quantum of Solace rozpoczyna się, jak twierdzą sami autorzy scenariusza, "30 minut po zakończeniu Casino Royale". James po bardzo efektownym, ale chaotycznym pościgu (reżyserią zajmiemy się nieco później), wraz ze swoją zwierzchniczką przesłuchują White'a, który zdradza, że jego grupa jest o wiele większa i niebezpieczniejsza niż ktokolwiek byłby w stanie sobie wyobrazić. Po wielu perypetiach 007 poznaje niecny plan Dominica Greene'a - ważnej persony organizacji (która notabene nazywa się "Quantum"). Polega on na tym, by za pomocą potężnych kontaktów w rządzie brytyjskim i CIA przekazać władzę w jakimś południowoamerykańskim kraju generałowi Medrano. Ten zaś w zamian za wyświadczoną mu przysługę, miałby oddać jakiś z pozoru nic nieznaczący kawałek ziemi. Okazuje się, że "Quantum" chce przejąć ważny surowiec znajdujący się na tym gruncie. Tak wygląda zarys fabularny QoS. Wszystkie poprzednie "Bondy" charakteryzowały się dość specyficznym wprowadzaniem widza w meandry scenariusza, przez co odbiorca czuł się zagubiony, a historia wydawała się bardzo skomplikowana, choć w rzeczywistości była dość banalna. Quantum of Solace kontynuuje tę tradycję. W filmie pojawia się wiele niedopowiedzeń, a niektórych faktów należy się domyślić samemu. Suma summarum jest to całkiem ciekawe rozwiązanie, dzięki któremu widz musi wykazać się bystrością i umiejętnością kojarzenia faktów. Twórcom należy się plus za główny wątek fabularny.
Teraz wypada przejść do największych mankamentów QoS. Wspomniałem wcześniej, że Casino Royale charakteryzowało się świetnym zbalansowaniem scen akcji. Te dynamiczne bardzo dobrze przeplatały się i uzupełniały z tymi spokojniejszymi. W najnowszym "Bondzie" tego nie ma. Nie dość, że film jest krótszy od swojego poprzednika, to dodatkowo stężenie akcji jest zdecydowanie zbyt duże.
Ta produkcja to de facto ciągłe pościgi, strzelaniny i walki wręcz. Niewiele jest takich momentów, w których widz mógłby odetchnąć. Ja wiem, że filmy o 007 muszą być przesycone dynamiką, ale to, co zrobiono tutaj to, krótko mówiąc, duża przesada. Ponadto większość scen walk/pościgów została źle zrealizowana. Tak chaotycznej reżyserii dawno nie widziałem. Nieraz musiałem się zastanawiać, co tak naprawdę widzę na ekranie - czy to jest głowa, czy też może opona samochodu albo coś jeszcze innego. Tak było w pierwszych ujęciach filmu, gdy James uciekał Astonem Martinem przed bandziorami. Jedyne co wiedziałem to, że oglądam scenę pościgu. Chyba ta dezorientacja widza nie była zamierzona…
"Napakowanie" do Quantum of Solace zbyt dużej ilości akcji ma swój jeszcze jeden negatywny rezultat. A mianowicie wiarygodność postaci. W Casino Royale Daniel Craig stworzył znakomitą kreację, przez co został okrzyknięty jednym z najlepszych (o ile nie najlepszym) odtwórców roli Jamesa Bonda w historii serii. QoS po prostu nie pozwoliła mu się wykazać. 007 powinien być zgorzkniały, zdesperowany po stracie ukochanej Vesper, zaś jego misja - umotywowana chęcią zemsty i jednocześnie poszukiwania tytułowej "odrobiny ukojenia". Ale tego kompletnie po Craigu nie widać. Co prawda jest scena, w której siedzi przy barze do późna, a jego jedyną towarzyszką jest szklanka wypełniona drinkiem, lecz to trochę za mało, by postać stała się realna. Weźmy jeszcze dziewczyny Bonda. Agentka Fields pojawia się tak rzadko, że właściwie nie ma ona większego znaczenia dla filmu, ale już pałająca chęcią zemsty na generale Medrano Camille powinna być całkiem prawdziwa. Niestety, Olga Kurylenko nie stanęła na wysokości zadania i jest jeszcze mniej wiarygodna od Craiga. W sumie nie ma co się dziwić. Bond i Camille nie mają wielu okazji, aby pokazać, jak głębokie uczucia skrywają, bo zajmują się głównie bieganiem i mordowaniem ludzi. Sam James bardziej przypomina Terminatora niż Agenta w służbie Jej Królewskiej Mości. Fani mogą narzekać na brak jakichkolwiek "bondowskich" gadżetów. Tak jak w Casino Royale, tutaj także 007 nie ma na wyposażeniu zegarków z laserem ani innych tego typu akcesoriów. Jedynie Sony Ericssona C902 w tytanowej obudowie.
Czas poświęcić trochę czasu muzyce, bo ona jest nieodzownym elementem każdego filmu o Bondzie. Piosenkę do Quantum of Solace miała zaśpiewać Amy Winehouse, ale szybko z tego projektu zrezygnowała. Utwór Another Way To Die ostatecznie wykonała Alicia Keys wraz z Jackiem White'em. Po pierwszym jej usłyszeniu złapałem się za głowę i pomyślałem: "Rany, przecież kompletnie nie pasuje do filmu o Agencie 007!". Jednak muszę uderzyć się w pierś i przyznać, że się myliłem. Czołówka została tak sprytnie skonstruowana, że Another Way To Die nieźle się z nią łączy. Zaś jeśli chodzi o resztę utworów (wykonanych przez Davida Arnolda), to są one bardzo podobne do tych z Casino Royale, ale nie rzuca się to tak bardzo w oczy (a właściwie uszy).
Pora podsumować najbardziej oczekiwaną przez wielu fanów (między innymi także mnie) premierę roku. Quantum of Solace budził ogromne nadzieje. Wszyscy myśleli, że po znakomitym CR może być już tylko lepiej. Niestety, rzeczywistość brutalnie zweryfikowała marzenia kinomanów. Przez chęć "zdynamizowania" nowego "Bonda", po prostu stworzono dobry film akcji, ale przeciętną kontynuację tej pięknej serii. Piszę to z dużym smutkiem i rozczarowaniem, bo moje oczekiwania co do QoS były niebotyczne. Teraz fani bardziej potrzebują odrobiny ukojenia po zawodzie, jakiego doznali, niż sam Bond. James Bond.