REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Tarantino oskarżony o rasizm w „Pewnego razu... w Hollywood”. Reżyser przesadza czy to tylko ostre poczucie humoru?

Quentin Tarantino w nowym filmie, „Pewnego razu... w Hollywood”, pokazał swoją własną wersję złotej ery Hollywood. Nie dla wszystkich był jednak równie uprzejmy. Przedstawiony w produkcji obraz Bruce'a Lee wywołał kontrowersje i oskarżenia o rasizm. Tarantino przełamuje tabu, a może brakuje mu wrażliwości?

19.08.2019
21:39
quentin tarantino rasizm
REKLAMA
REKLAMA

Quentin Tarantino to reżyser i człowiek-legenda. Jak każda legenda ma jednak w swojej historii również mniej chwalebne epizody, a według niektórych osób zdecydowanie nie zasługuje na szacunek, jakim jest otoczona. Wyjątkowo nie chodzi o jakość filmów jego autorstwa, a sposób, w który przedstawia bohaterów o innym kolorze skóry niż biały. Najnowsze kontrowersje wokół Tarantino dotyczą „Pewnego razu... w Hollywood”, ale pełne zrozumienie sprawy będzie wymagać cofnięcia się w czasie.

Pierwsze kontrowersje wybuchły jeszcze w latach 90. w związku z bardzo częstym wykorzystywaniem przez bohaterów reżysera słowa „nigger”. Czyli obraźliwego określenia na osoby czarnoskóre, które z czasem zostało przez nich przejęte ze zmienionym znaczeniem. Jak tylko Afroamerykanie zaczęli pojawiać się w produkcjach Tarantino (w „Pulp Fiction” i „Jackie Brown”), to wraz z nimi do filmów reżysera przeniknął język czarnej społeczności. Nie spodobało się to koledze po fachu, Spike'owi Lee, który powiedział:

Nie mam nic przeciwko słowu. Niektórzy ludzie mówią w taki sposób. Ale Quentin jest zauroczony tym słowem. Chce zostać honorowym czarnym mężczyzną, czy co?

W obronie Tarantino wystąpił Samuel L. Jackson. Musiał to zresztą robić wielokrotnie w przyszłości.

Ataki na Tarantino powtórzyły się po premierze „Django”. Krytycy reżysera podkreślali, że wykorzystuje on kulturę osób czarnoskórych i przetwarza ją na własną modłę. Znów pojawiły się też oskarżenia o niezdrową obsesję związaną ze słowem na N. Współpracownicy twórcy, w tym Samuel L. Jackson, chronili jednak reżysera przed jednostronnym opisem sytuacji w mediach. Według aktora grającego Stephena w „Django”, Tarantino po prostu nie może być rasistą, bo często daje swoim czarnym bohaterom godne podziwu cechy i nie parodiuje ich w jakikolwiek sposób.

Oczywiście Jackson nie jest wyrocznią i jedynym głosem czarnej społeczności, który pojawiał się w tej sprawie. Nawet wśród Afroamerykanów kwestia budziła olbrzymie kontrowersje i dyskusje. I nie można się temu dziwić – w końcu „Django” dotyczył tak bolesnego doświadczenia jak niewolnictwo. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której Polacy z wielką chęcią żartują z Katynia, a Żydzi z Holocaustu. Pytanie jednak, czy Tarantino żartuje z tematu, czy może z ludzkich słabości, które dotykają nawet największych zbrodniarzy. Calvin Candy z „Django” czy Hans Landa z „Bękartów wojny” momentami budzą śmiech, ale ich okrutne czyny i chora filozofia zostają przedstawione całkiem serio.

Dlatego do tej pory mimo wszystko przeważały głosy broniące Tarantino. Do czasu „Pewnego razu... w Hollywood”. Co się zmieniło?

Tym razem sprawa nie dotyczy osoby pochodzenia afrykańskiego a azjatyckiego. W kilku scenach „Once Upon a Time in Hollywood” pojawia się ikona filmów walki – Bruce Lee. Urodzony w San Francisco aktor był pod koniec lat 60. u szczytu swojej popularności (nie licząc sukcesu późniejszego powrotu z filmem „Droga smoka”). Tarantino pokazał go więc jako aroganckiego i zapatrzonego w sobie bubka, który chełpi się, że byłby w stanie pokonać Muhammada Alego. Złość z powodu tego portretu wyraziła córka mistrza sztuk walki. W odpowiedzi na komentarze Shannon Lee Tarantino nie uznał za stosowne przeprosić, tylko dalej bronił swojego stanowiska:

Bruce Lee był trochę aroganckim gościem. To jak mówi w filmie to w większości prawda. Słyszałem, jak mówił rzeczy w tym stylu. Mówił też, że byłby w stanie pokonać Alego, a jego żona napisała tak w pierwszej biografii, jaką czytałem. To wszystko prawda.

Problem w tym, że Quentin Tarantino dosyć mocno rozminął się w tym miejscu z faktami. Osoby znające Lee zaznaczają, że nigdy w życiu nie słyszeli z jego ust takich przechwałek. A z kolei fragment z biografii wspomnianej przez Tarantino nie dotyczy jego słów, a jednego z dziennikarzy. Dlatego Shannon Lee ponownie wystąpiła przeciwko reżyserowi. A dołączył do niej też Kareem Abdul-Jabbar.

Były gwiazdor NBA i aktor (wystąpił choćby w „Czy leci z nami pilot?”) zaprzyjaźnił się z Lee podczas nauk sztuk walki prowadzonych w jego dojo. Wystąpił później w kilku produkcjach ze swoim mistrzem i – jak sam mówi – wielokrotnie był świadkiem zdarzeń, gdy ktoś wyzywał Lee na pojedynek. Amerykanin chińskiego pochodzenia zawsze uprzejmie odmawiał. Dlatego według Abdula-Jabbara portret zmarłego w 1973 roku aktora w „Pewnego razu... w Hollywood” jest niechlujny i rasistowski za co Tarantino powinien się wstydzić.

Pytanie: „Czy Tarantino jest rasistą?” nigdy nie znajdzie jednoznacznej odpowiedzi. Bo zależy od zbyt wielu niezależnych od sprawy czynników.

REKLAMA

Przede wszystkim należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy można być przez przypadek rasistą. Wydaje się, że to zbyt poważny zarzut, żeby mógł dotyczyć zachowania, które było niechcący. Przez przypadek można być nieuprzejmym, można nie zastanowić się nad uczuciami drugiej osoby. Można mieć w sobie za mało empatii, a za dużo przekonania o własnej racji. Wszystkie te przewiny można przypisać amerykańskiemu twórcy. Przecież mieszka w Hollywood i pod wieloma względami jest nie mniej arogancki niż fikcyjny Bruce Lee.

Głosy jakoby Tarantino nie rozumiał trudności, jakie czekały Amerykanów azjatyckiego pochodzenia w branży filmowej, wydają się jednak przesadzone. Nie można zapominać, jak wiele historii opowiedzianych przez niego dotyczyło osób gnębionych i poniżanych, które dostawały w końcu swoją szansę na rewanż. Tutaj kolor skóry nie miał dla twórcy „Wściekłych psów” wielkiego znaczenia. Warto raczej zadać pytanie, czy czasem nie posuwamy się za daleko w przekonaniu o własnej racji. Bo nie trzeba być rasistą, żeby być Brucem Lee z „Pewnego razu... w Hollywood”.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA