Nie sądziłem, że cykl „[Rec]” jeszcze czymkolwiek mnie zaskoczy. „Geneza” pokazała mi jednak, jak bardzo się myliłem.
Druga po „OT: la película” produkcja duetu Balagueró i Plaza ukazała prawdziwy potencjał drzemiący w mockumentary horrorze – nurcie zapoczątkowanym przez „Cannibal Holocaust” (rozczulający polski tytuł to „Nadzy i rozszarpani”) z 1980 roku. Pomimo tego podgatunek ten zaistniał w świadomości szerokiego odbiorcy dopiero po premierze „Blair Witch Project”. Oba filmy pokazały siłę kina grozy stylizowanego na paradokument. Sceny mordowania ludzi z „Cannibal Holocaust” były bowiem tak realistyczne, że reżyser tłumaczył się z nich przed sądem, a „Blair Witch Project”, dzięki specjalnie rozpuszczonym plotkom, uznano za prawdziwą historię. Wydawało się, iż po „Blair…” formuła mockumentary horroru została wyczerpana – i wtedy wyszedł „[Rec]”. Dwaj Hiszpanie udowodnili nim, że tego rodzaju nurt może być jeszcze bardziej przerażający i realistyczny. W efekcie dostaliśmy jeden z najlepszych horrorów ostatnich lat, którego nie przebiła druga część, natomiast trzecia, czyli „Geneza”, to zupełna zmiana dotychczas przyjętej konwencji.
Początek nie zwiastuje, że mamy do czynienia z drastycznymi zmianami w formule cyklu. Obserwujemy weselne przyjęcie z subiektywnej perspektywy amatora-kamerzysty. Nagle, kiedy zabawę przerywa atak zombie, oglądamy już klasyczny pod względem formuły film, gdzie nie ma miejsca na chaotyczne ujęcia „z ręki”. Wbrew pozorom to nie jedyna uderzająca zmiana, na jaką się zdecydowano. Poprzednio autorzy, podchodząc serio do tematu, starali się wystraszyć widza. Tym razem zaś Plaza (kręcił bez Balagueró, który zajął się finałowym „Apocalipsis”) postawił na rozbawienie widowni. Efekt? Zaskakująco dobry. Dla niejednego krytyka filmowego sformułowanie „zabawa w kino” stanowi często wyłącznie wytrych, przez co niekoniecznie oddaje ono charakter filmu. Ale w przypadku „Genezy” pasuje ono idealnie. Twórca cały czas mruga do nas okiem, stawia na przerysowanie i humor, lecz zarazem nie pozbawia produkcji cojones. Od dawna brakowało w horrorze takiego połączenia kiczu i pastiszu – nawet „Dom w głębi lasu” okazuje się filmem mniej nastawionym na swobodną zabawę z gatunkiem. Widzimy liczne sceny gore, które są znacznie bardziej krwawe i brutalne (w ruch idzie piła mechaniczna i… mini mikser) od tego, co pokazano poprzednimi razy. A z drugiej strony pełno tu prostego, czarnego humoru słownego i sytuacyjnego: nabijania się z gatunkowych klisz, zabawnego nawiązywania do innych filmów i sporej porcji absurdu. Przy tym wszystkim związek walczących o przetrwanie zakochanych jest pełen kiczowatego patosu, co po prostu bawi.
„Geneza” ciekawie łączy makabrę z humorem i na pewno przypadnie do gustu osobom lubiącym lekkie, mocno przerysowane produkcje, gdzie wszystko jest wyłącznie zabawą. Nie dostajemy pozycji przypominającej „[Rec]” i jego kontynuację, tylko rzecz niemal zupełnie inną – krwawą, ale będącą czystą, niczym nieskrępowaną rozrywką. Spodziewając się zabawy w stylu tej z poprzednich części, w których całość potraktowano poważnie i wykorzystano lubianą pierwszoosobową narrację, można się zawieść. Jednak wszyscy z Was liczący na prosty, zabawny i lekko potraktowany horror będą zadowoleni.