REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Książki

Ręka mistrza

Stephen King pisał książki, które stawały się bestsellerami i tłumaczone były na ponad 30 języków, a sam twórca zarobił wiele milionów dolarów. Niestety, w roku 1999 sielanka się skończyła. King uległ wypadkowi samochodowemu. Wyszedł cało z tego traumatycznego przeżycia, jednakże okazało się, że jego zdolności pisarskie uległy degradacji. Mówiąc prościej: pisał coraz gorsze powieści, na przykład "Łowcę snów" czy też "Historię Lisey". Krytycy i czytelnicy spisali pisarza na straty. Myśleli wręcz, że horror umiera razem z talentem Kinga. Aż tu nagle na pięknym polskim horyzoncie pojawia się najnowsza książka Stephena - "Ręka Mistrza". Czy jest ona w stanie przerwać złą passę twórcy, czy może okaże się gwoździem do "literackiej trumny" Stephena Kinga?

11.03.2010
23:12
Rozrywka Blog
REKLAMA

Na kartach "Ręki mistrza" zapisana jest poruszająca, zaskakująca i pięknie opowiedziana historia pewnego budowlańca, który zdobywa paranormalne zdolności. Brzmi banalnie? Zaufajcie mi - to tylko tak wygląda. Ale po kolei. Edgar Freemantle jest, a de facto był, szefem firmy budowlanej. W życiu nie miał lekko - trudne początki Freemantle Company, kredyty. Mimo tych problemów nie stracił głowy i jakoś sobie ze wszystkim poradził. Oczywiście wspierały go żona i dwie córki. Następnie jego życiowa sinusoida wystrzeliła w górę - firma zaczęła dobrze prosperować i przynosić ogromne zyski. To był szczęśliwy okres dla Edgara. (Wiem, wiem. Mamona szczęścia nie daje. Posłużę się jednak sentencją ze znanego polskiego filmu: "Pieniądze to nie wszystko, ale wszystko bez pieniędzy, to ch...").

REKLAMA

Mała zagadka: co się stanie z sinusoidą, gdy jest w najwyższym punkcie? Musi spaść. A w przypadku Freemantle'a spadła z szybkością bolidu Formuły 1. Gdy osiągnęła najniższy punkt (tak się tylko Edgarowi wydawało...), nasz biznesmen miał wypadek samochodowy. Konkretniej - koparka przygniotła auto, w którym się znajdował. Bohater stracił prawą rękę. Dodatkowo ulotniła się jego równowaga psychiczna - Freemantle zaczął mylić najprostsze słowa ("Usiądź na herlaka!" - chodziło po prostu o krzesło) i wpadać w furię z byle przyczyny. Przez to opuściła go żona i przyjaciele (dzieci były już wtedy dorosłe, ale z ojcem utrzymywały kontakt). Został sam, zmagając się z własną osobowością, umysłem i kalectwem. Gdyby nie pomoc psychologa i rehabilitantki, powieść skończyłaby się w tym momencie. Edgar nie poradziłby sobie z nerwami.

Największą przysługę, ale zarazem największą krzywdę (ale o tym przekona się później...) wyświadczył mu jego psycholog, wysyłając go na bardzo długi urlop na wyspę Duma Key. To właśnie tam, w domu zwanym "Przylądek Łososi", Freemantle znajduje swoją ostoję. Zaczął wypoczywać, nabierać sił, panować nad gniewem ("Dam sobie radę!"). Odkrył w sobie wielki talent malarski. Ale to, co wychodziło spod jego pędzla, nie było zwykłymi obrazami. One miały swoją własną potężną siłę. W końcu zdolności malarskie łączą się z historią magnackiej rodziny Eastleake'ów. Nie chcę zdradzać nic więcej, bo byście mnie zlinczowali.

Historia opowiedziana w "Ręce mistrza", jak już wspomniałem, jest bardzo wciągająca. Możliwości Edgara z rozdziału na rozdział stają się coraz bardziej zaskakujące i również przerażające. Muszę przyznać, że główny wątek jest świetnie wpasowany w przeszłość rodziny Eastleake'ów. Wszystko gra jak w szwajcarskim zegarku. Mówi się, że najnowsza powieść Króla horrorów wcale do tego gatunku nie należy.

Nie sposób się z tą opinią nie zgodzić. Stephen stworzył fantastyczne postacie wyposażone w bardzo głęboką psychikę. Wypowiedź jakiegoś bohatera można bez problemu rozpoznać po jej charakterze, bez bezpośredniego wskazania przez narratora, która postać to powiedziała. Edgar, Wireman (przyjaciel Freemantle'a) czy Elizabeth Eastleake są fenomenalnie zaprojektowani. Dla czytelnika stają się żywymi ludźmi, a nie sztucznymi tworami jakiegoś 61-letniego faceta. Autentycznie było mi przykro, gdy pewien bohater dokonał żywota pod koniec książki. Mocno mną to szarpnęło.

REKLAMA

W przypadku Freemantle'a King świetnie opisał jego dość długą drogę od wypadku do prawie całkowitego wyzdrowienia. Edgar musiał się zmagać z bólem, pustką, własną agresją, smutkiem i chęcią popełnienia samobójstwa. Powoli dochodził do siebie, stopniowo niwelując przeszkody, jakie postawił przed nim los. Książka Kinga jest opowieścią o mozolnej drodze od życiowego "krachu", przez potworny wysiłek, na poprawie skończywszy. Stephen pokazuje czytelnikom drogę, którą mają iść, by naprawić zrujnowane życie. I nie jest to bezwartościowa lekcja. Wypada teraz uspokoić miłośników horroru. W "Ręce mistrza" znajdują się elementy grozy. Związane są one z talentem Freemantle'a i pewną bardzo wpływową osobą... Więc nie martwcie się - jest się czego bać. Szczególnie pod koniec. Warto zauważyć, że fabuła przypomina życiorys autora. On również przeżył wypadek, który go załamał, nie potrafił prawie nic dobrego napisać, aż w końcu podniósł się niczym Edgar Freemantle. Ma więc duże doświadczenie, jeśli chodzi o życie po wypadku, załamanie nerwowe i powolne dochodzenie do siebie. On sam to przeżył i przeniósł na karty powieści, oczywiście dokonując modyfikacji i dodając wiele nowych elementów.

Na do widzenia muszę napisać coś, co bardzo mnie denerwuje - nie znalazłem nic, do czego można by się było przyczepić. Malkontenci będą narzekać na trochę zbyt przekombinowaną końcówkę "Ręki mistrza". Ale to nie zmienia faktu, że jest znakomita. Powiem więcej. Ta książka zaciera granicę między światem fantastycznym a tym rzeczywistym. Czytelnik czuje się, jakby sam uczestniczył w wydarzeniach. Stephen podniósł się z klęczek i dumnie stoi wśród najlepszych pisarzy w historii. W końcu nie na darmo nosi nazwisko King.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA