Polska autorka oskarżona o plagiat. Spór wokół książki „Rekin i baran” budzi dyskusję, kiedy cytat zaczyna być kopiowaniem
Wiele wskazuje na to, że polskim rynkiem wydawniczym wkrótce wstrząśnie nowa kontrowersja. Islandzka autorka, Alda Sigmundsdottir oskarżyła Martę i Adama Biernatów o splagiatowanie jej książki przy tworzeniu pozycji „Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów”. Podobnych sytuacji było rzekomo więcej.
W polskim prawie prasowym istnieje tzw. prawo cytatu, czyli wyjątek zezwalający na wykorzystanie niewielkich fragmentów cudzej twórczości we własnym dziele bez konieczności pytania oryginalnego autora o zgodę. Istnieje ono przede wszystkim dlatego, żeby zachować ciągłość kulturową i swobodny przepływ informacji naukowej. Dopuszczalność użycia cytatu, a w szczególności zakres „niewielkich fragmentów” zależą jednak od poszczególnych przypadków.
Szczególne kontrowersje wybuchają, gdy zdania zaczerpnięte z cudzej pracy nie zostają oznaczone jako cytaty. W pewnych sytuacjach jest to uznawane za dopuszczalne, ale znów sprawa zależy od ich liczby. Najnowszy spór wokół książki podróżniczej „Rekin i baran. Życie w cieniu islandzkich wulkanów” dotyczy wszystkich wspomnianych wcześniej przypadków. Martę i Adama Biernatów - twórców bloga Bite of Iceland - o plagiat oskarżyła wczoraj Alda Sigmundsdottir, która również tworzy książki poświęcone temu krajowi. Autorka podobno odkryła, że prawie 90 proc. treści jej dzieła znalazło się w jakiejś formie w dziele małżeństwa Biernatów. Zgłosiła się ze swoją sprawą do Wydawnictwa Poznańskiego, które miało zaoferować jej ugodę, a potem się z niej wycofać.
Adam Biernat zaprzeczył oskarżeniom na Facebooku i nazwał je „bezpodstawnymi”. W odpowiedzi czytelnicy zaczęli jednak wysyłać przykłady kopiowania również innych źródeł.
Książki Aldy Sigmundsdottir zostały zamieszczone jako źródła w znajdującej się na końcu „Rekina i barana” bibliografii. Jeżeli słowa islandzkiej autorki okażą się jednak prawdziwe, to tego typu oznaczenie może okazać się niewystarczające w oczach sądu. Zwłaszcza, że posiadacze książki Marty Biernat zaczęli w odpowiedzi na obronę małżeństwa wyszukiwać kolejne przykłady nielegalnego kopiowania. Wskazali choćby na powtarzające się zdania, które miały bardzo podobne brzmienie do fragmentów przewodnika „Islandia” autorstwa Andrew Evansa. Biernat miała też rzekomo obficie korzystać z artykułu Pauliny Dudek na portalu Gazeta.pl, a nawet tekstu na stronie internetowej filmy Haribo.
Na wypowiedź w całej sprawie zdecydowało się Wydawnictwo Poznańskie. Firma nie zaprzeczyła, że opisywana sytuacja miała miejsce. Podważyła jednak wiarygodność Sigmundsdottir w sprawie negocjowanej ugody. Wydawnictwo miało nie wycofać wcale swojej oferty ugody, ale nie otrzymać na nią żadnej odpowiedzi od islandzkiej autorki. Oświadczenie nie zostało jednak pozytywnie przyjęte przez osoby wskazujące na nadużycia w książce „Rekin i baran”. Słusznie zauważają one, że jednym z zadań redakcji przed publikacją powinno być wyłapanie podobnych sytuacji. Tym bardziej jeśli zdarzają się w takiej liczbie.
W tej chwili trudno stwierdzić, jak zakończy się spór między Sigmundsdottir a Martą Biernat i Wydawnictwem Poznańskim. Problemem mogą okazać się pieniądze.
Podobne sytuacje z plagiatowaniem cudzej własności intelektualnej zdarzały się nieraz w przeszłości. Głośnym echem odbiła się choćby sytuacja z Olgą Smile i blogerką Mamą Lekarz, która miała nielegalnie przywłaszczyć sobie przepisy drugiej z kobiet i wykorzystać je w swojej książce. Smile podobnie jak Alda Sigmundsdottir potrzebowała prawnika, żeby móc udowodnić swoją krzywdę w sądzie, a koszty takiego przedsięwzięcia potrafią czasem wielokrotnie przekroczyć uzyskane na końcu zadośćuczynienie.
- Czytaj także: Czytelnictwo w Polsce nie spada, ale wcale nie ma się z czego cieszyć. Bo nic nie wskazuje na to, żeby sytuacja miała się polepszyć w najbliższych latach.