REKLAMA

Rian Johnson - od pasjonata do twórcy nowej trylogii Gwiezdnych wojen

Filmowa droga Riana Johnsona przypomina piękny sen każdego pasjonata kina. Zaczynał od skromnych, niszowych dramatów, a obecnie odpowiada za całe nowe uniwersum Star Wars. Już od 14 grudnia w kinach będziemy oglądać reżyserowany przez niego 8. epizod "Gwiezdnych wojen".

star wars ostani jedi rian johnson mark hamill
REKLAMA
REKLAMA

Fani "Gwiezdnych wojen" i "Breaking Bad" nawet chyba nie wiedzą, jak dużo zawdzięczają Woody’emu Allenowi. Dlaczego? A no dlatego, że najlepszy film tego reżysera, "Annie Hall", był główną inspiracją, która sprawiła, że Rian Johnson postanowił zająć się reżyserią.

I chyba nawet w najbardziej optymistycznych marzeniach i planach nie był on w stanie przewidzieć jak potoczy się jego kariera.

Zaczynał jako filmowiec niezależny, zafascynowany ekspresjonizmem niemieckim i kinem noir.

Wszystkie te motywy można było zobaczyć w jego pierwszym filmie, krótkometrażowym "Evil Demon Golfball from Hell!!!". Ujrzał on światło dzienne w 1996 roku. Jak na obraz, który powstał za mikroskopijnych rozmiarów budżet, ów film odznaczał się naprawdę znakomitą produkcją, świetnym montażem i pracą kamery. Młody Rian Johnson już na samym początku swojej kariery posiadał ponadprzeciętny zmysł filmowca. Kapitalnie grał motywami światła i cienia, tworząc niebanalne ujęcia, zbliżenia i najazdy kamery.

Później Johnson zrealizował jeszcze kilka krótkometrażówek. Jednym z zachowanych obrazów jest "The Psychology of Dream Analysis". Reżyser zawczasu zdołał zgrać ją z wydania DVD do wersji cyfrowej i zamieścił do obejrzenia na swoim kanale Vimeo. Widać na nim ciekawe pomysły wizualne, kapitalne wykorzystanie muzyki i znakomity montaż.

Kilka ładnych lat musiało minąć, zanim Rian Johnson zadebiutował pełnoprawnym filmem kinowym.

A był nim, nakręcony aż dekadę później, "Brick" (polski tytuł: "Kto ją zabił") z 2006 roku. Nakręcony za niecałe 500 tysięcy dolarów z niezbyt jeszcze znanym Josephem Gordonem-Levittem w roli głównej. "Brick" pod wieloma względami był rozwinięciem i kontynuacją motywów kina noir, jakie Rian Johnson zawarł w swoim krótkometrażowym debiucie.

"Brick" zebrał świetne recenzje, choć jego kinowe życie było dość skromne (zarobił niecałe 4 miliony dolarów). Ze względu na malutki budżet, film zdołał przynieść zyski. To z kolei zachęciło producentów do powierzenia mu znacznie większej produkcji, choć nadal w dolnych rejestrach hollywoodzkich pułapów. Johnson dostał do dyspozycji 20 mln dolarów i solidną obsadę (Adrien Brody, Rachel Weisz i Mark Ruffalo). Co ciekawe, wbrew temu co można było przewidywać, jego kolejny film nie był już thrillerem noir, a przepełnioną kolorami komedią kryminalną.

"Niesamowici bracia Bloom" nie odnieśli jednak sukcesu w kinach. Mimo tego kinowa zaprawa zwróciła uwagę branży na Johnsona, po którego zaczęła upominać się stacja AMC. W ten sposób Rian zadebiutował w telewizji, reżyserując 10 odcinek 3 sezonu kultowego serialu "Breaking Bad". Ów epizod zyskał znakomite recenzje od krytyków, którzy chwalili to, jak została w nim poprowadzona dynamika relacji Waltera White’a i Jessie’ego Pinkmana oraz za styl wizualny.

Później Rian Johnson rozpoczął prace nad swoim trzecim filmem kinowym. I tym razem zwrócił się w zupełnie innym kierunku.

Po thrillerze i komedii kryminalnej przyszedł czas na film akcji z elementami science-fiction i motywem podróży w czasie. Mowa tu o filmie "Looper – Pętla czasu".

Po raz kolejny wystąpił u niego Joseph Gordon-Levitt, a obok niego na ekranie można było też zobaczyć m.in. Bruce’a Willisa i Emily Blunt.

Początkowo film ten zrodził się w głowie Johnsona jako pomysł na kolejnego shorta, którego pierwsze szkice napisał około 2002 roku. Kiedy jednak udało mu się jakoś wpasować w pejzaż branży filmowej, okazało się, że pomysł na "Loopera" wyewoluował do poziomu pełnego metrażu.

"Looperem" Rian Johnson w pełni udowodnił, jak świetnym jest reżyserem i jak pojemna jest jego filmowa wyobraźnia.

Ze stosunkowo niedużym budżetem (30 mln dolarów) poradził sobie nadzwyczaj dobrze. Stworzył widowisko wyglądające na superprodukcję za co najmniej 2 razy więcej pieniędzy. Film zachwycał znakomitym tempem, kapitalnie sfilmowanymi scenami akcji oraz ciekawymi pomysłami związanymi z podróżami w czasie.

"Looper" był pierwszym pełnoprawnym przebojem w karierze Riana Johnsona. Film ten sprawił też, że po raz pierwszy zdołał on zwrócić na siebie uwagę branży na szeroką skalę. I kto wie, czy to nie właśnie wtedy trafił on na shortlistę Disneya, kiedy rozpoczęto gromadzić wstępne pomysły na kandydatów do reżyserii nowych epizodów "Gwiezdnych wojen".

Jeśli nie pomógł mu w tym "Looper", to z pewnością zrobił to "Ozymandias", czyli 14 odcinek 5 sezonu "Breaking Bad", uznawany za jeden z najlepszych epizodów w historii telewizji.

"Ozymandias" przeszedł do historii małego ekranu. W dodatku przypadło to na okres, gdy popularność serialu "Breaking Bad" sięgała zenitu i był już on wówczas obiektem kultu i fascynacji.

W 2015 roku przed premierą "Przebudzenia Mocy" Disney oficjalnie oznajmił, że Rian Johnson wyreżyseruje (i przy okazji napisze scenariusz) do 8. epizodu "Gwiezdnych wojen" .

Czy można wyobrazić sobie lepszy zwrot w rozwoju kariery filmowej niż dołączenie do legendarnej kinowej sagi, która na nowo zdefiniowała popkulturę?

Tym bardziej, że sam Johnson dość umiejętnie z dobrodziejstw popkulturowego kufra korzystał, tak w "Niesamowitych braciach Bloom" jak i przede wszystkim w "Looperze". No i nie zapominajmy o najważniejszym - jest on też wielkim fanem science-fiction, więc możliwość przejęcia sterów nad "Gwiezdnymi wojnami" to absolutne spełnienie najbardziej abstrakcyjnego marzenia.

Po dość wtórnym, choć udanym, 7 epizodzie Star Wars, uwaga całego świata skierowana jest właśnie na epizod 8, o podtytule "Ostatni Jedi". Wielu, w tym i ja, uważa, że po recyklingu klasycznych motywów z "Nowej Nadziei" w "Przebudzeniu Mocy", "Ostatni Jedi" przyniesie wyczekiwane odświeżenie całej sagi i przeniesie ją na zupełnie nowe tory.

I w sumie można uznać, że chyba Rian Johnson stanął na wysokości zadania i dostarczył coś wyjątkowego, bo jak inaczej wytłumaczyć najnowsze doniesienia prosto od Disneya, mówiące o tym, że reżyser otrzymał właśnie kierownictwo nad kolejną, zupełnie nową trylogią "Gwiezdnych wojen"?

Na razie oczywiście wszystko jest w fazie początkowej, ale wiadomo na pewno, że Johnson ma za zadanie rozpisać wstępny treatment całej nowej trylogii.

Podobnie jak J.J. Abrams obecnie, napisze i wyreżyseruje on pierwszy epizod i będzie trzymał pieczę nad resztą odcinków.

Wiemy też, że (w końcu) nie będzie to kontynuacja sagi rodziny Skywalkerów, tylko kompletnie nowa opowieść rozgrywająca się w innym zakątku Galaktyki.

Jak na razie nie zostało wyjawione w jakiej "strefie czasowej" będzie rozgrywać się nowa trylogia, czyli czy będzie ona w przyszłości czy przeszłości względem epizodów VII-IX. Wielu fanów (w tym i ja) chciałoby się cofnąć do przeszłości, do czasów Starej Republiki, pojawiły się nawet głosy i petycje za tym, by Rian Johnson podjął się adaptacji gry "Knights of the Old Republic", ale reżyser szybko to zdementował.

REKLAMA

Rian Johnson jest obecne w idealnej sytuacji. Skończył już jakiś czas temu prace nad "Ostatnim Jedi", obecnie czeka już tylko na premierę, bo to, że film będzie ogromnym kasowym przebojem jest bardziej pewne niż śmierć i podatki. Ma też komfort czasowy, przynajmniej do skończenia prac nad obecną trylogią, by na spokojnie obmyślić i naszkicować następną serię. Widząc jego pasje, zaangażowanie oraz szczerą miłość oraz fascynację kinem, jestem absolutnie spokojny o efekty jego pracy.

Choć nie ukrywam, że czekam też na jakiś jego zupełnie oryginalny film, poza jakimkolwiek znanym nam uniwersum. A na razie pozostaje nam jedynie czekać. Premiera "Ostatniego Jedi" już 14 grudnia.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA