REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

Rocky Balboa

Z pewnością niejeden fan serii filmów o przygodach najsłynniejszego boksera Hollywood, Rocky'ego, wyraził niemałe zmartwienie faktem o powstaniu kolejnej odsłony kinowej o twardym zawodniku, który zawsze pomimo wszelkich przeciwności losu raz po raz podnosił się do walki. Czy podobnie jak w wykreowanym przez Stallone'a scenariuszu, twarda rzeczywistość nie zdoła powalić mistrza na deski i na ekranach kin nie zawiedzie on wszystkich oczekujących na powrót "Włoskiego Ogiera"?

11.03.2010
14:25
Rozrywka Spidersweb
REKLAMA

Szczerze mówiąc, oczekując na film z Rockym Balboa miałem wiele powód do obaw. To w końcu legenda, która lata świetności ma już za sobą i naprawdę ciężko kogoś takiego przywrócić do życia w na tyle udany sposób, żeby przy okazji nie znudzić widza i nie zhańbić wielkiego pięściarza.

REKLAMA

Znaczna część filmu opiera się na wspominkach Rocky'ego, widzimy jego samego w nie najlepszej już formie, zmagającego się z nowymi problemami - już nie na ringu, ale w codziennym życiu. Jako wdowiec bardzo często chodzi na grób swojej żony, z której śmiercią wciąż stara się pogodzić. Nie utrzymuje też najlepszych kontaktów z synem, który czuje się niezręcznie mając za ojca kogoś, kto dla wielu wciąż jest idolem i niejako rzuca cień na swojego potomka. Balboa prowadzi też małą restaurację, w której często gości swoich dawnych rywali. To kolejna okazja do przesiadywania z przyjaciółmi i wspominania starych, dobrych lat.

Tymczasem obecnie na ringu króluje czarnoskóry Mason Dixon. Jest on niekwestionowanym mistrzem, a wygrywając przez brutalny nokaut zaraz po rozpoczęciu się pojedynków bynajmniej nie zjednuje sobie fanów i kibice raczej nie są zadowoleni z jego kariery. Ścieżki obecnego lidera ringu i starego, ale wciąż pamiętanego przez tłum Rocky'ego krzyżują się po raz pierwszy, gdy w telewizji zostaje wyświetlona komputerowa symulacja walki obydwu bokserów w chwilach ich szczytowej formy. Oczywiście nie jest wielkim zaskoczeniem, że nasz dzielny bohater nawet w animacji pokazuje na co go stać i pokonuje rywala. Ten ciąg wydarzeń sprawia, że dawny czempion odkłada na chwilę kierowanie restauracją na dalszy plan i ostro bierze się za trening, aby na nowo uzyskać licencję i spróbować swoich sił w mało znaczących sparingach. Gdy jednak media dowiadują się o powrocie sławy, wydarzenia nie mogłyby potoczyć się inaczej, niż tak, żeby w końcu doszło do końcowego pojedynku Balboa vs. Dixon.

Oglądając większą część tego głośnego filmu byłem po prostu mocno znudzony. Osobiście uważam, że chyba więcej emocji można czerpać z patrzenia na zawody w curlingu. Istotnie, wszystko strasznie się tu rozwleka. Jeśli ktoś jest wielkim fanem historii najsłynniejszego pięściarza i z zapartym tchem śledził poprzednie części sagi, to kto wie, może wszystkie te odwołania do wydarzeń z przeszłości, których jest cała masa, sprawią, że zakręci mu się łezka w oku, a cały obraz będzie odebrany jako udane przypomnienie świetności Rocky'ego, a nie jak to miało miejsce w moim przypadku, gdy cały czas miałem wrażenie, że jest to zbyt naciągnięty i zrobiony bez pomysłu zlepek starych dziejów z paroma nowymi wątkami. To, co mnie już kompletnie dobiło, to wspomniana animowana walka, która była transmitowana na żywo w telewizji i na którą wiele osób patrzyło z zapartym tchem, a o której wyniku decydował komputer. Po pierwsze - to kompletna bzdura, bo przecież maszyny nie mają zdolności myślenia, nie przeanalizują wszystkich wad i zalet obydwu zawodników, żeby potem móc w minimalnym choćby stopniu odwzorować rzeczywistą potyczkę. Druga kwestia - kibice, Dixon i ogólnie pół świata boksu przejęło się wynikiem, jakby to co najmniej Rocky oświadczył, że oto on wyjdzie i położy obecnego mistrza na deski. Sam Mason tak się zawziął, że gdyby w pięć minut po obejrzeniu sztucznego pojedynku spotkał swojego wroga, zawołałby kumpli z osiedla (bo przecież w TV wyraźnie pokazywali, że sam nie da sobie rady) i wkopaliby starszemu facetowi, zanim zdążyłby cokolwiek powiedzieć.

REKLAMA

Na korzyść filmu działają elementy komediowe. Starych bokserów (których spotkamy dość sporo) najwyraźniej poczucie humoru nie opuściło i wciąż są w stanie rzucić do siebie jakąś ciętą ripostą, czy choćby zażartować z własnego wieku i starzejącej się wraz z nimi formy. Niestety ogólną ocenę psuje przewidywalność. Gdy tylko pojawia się jakiś liczący się rywal - logiczne robi się, że Rocky przywdzieje znowu rękawice i ruszy, aby prać go po pysku. Klimat poprzednich części zawiał lekko, gdy można było usłyszeć dobre i sprawdzone kawałki muzyczne, podczas gdy na ekranie widzieliśmy morderczy trening głównego bohatera.

Jeśli miałbym całą moją opinię uogólnić i powiedzieć wprost - warto, czy nie, stwierdzam, że zdecydowanie szkoda czasu i pieniędzy, bo nie zobaczymy w nowej części przygód boksera nic nowego, nie zachwycimy się szczególnymi zwrotami akcji, za to mamy szansę okropnie się wynudzić. Jeśli jesteś jednak zaciekłym fanem serii - z pewnością znajdziesz w tej produkcji sporo zalet, które wystarczą, żeby uczynić oglądanie Rocky'ego Balboa opłacalnym.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA