REKLAMA

Mówili, że to nie może się udać - a jednak! „Różowe lata 90.” Netflixa są w porządku

Emitowany od sierpnia 1998 roku oryginał, który rozgrywał się w latach 70., doczekał się dwustu odcinków zamkniętych w ośmiu sezonach - i cieszył się dużą popularnością. Nic dziwnego, że Netflix zdecydował się reanimować sitcom stacji Fox, podejmując najsensowniejszą z decyzji i osądzając akcję w "Różowych latach 90.". Nie dziwi też sceptycyzm fanów oryginalnego serialu.

różowe lata 90 serial recenzja opinie netflix gdzie obejrzeć
REKLAMA

Umówmy się - rozgrywający się w latach 70. serial stacji Fox nie był żadnym serialowym arcydziełem. Jasne, to niebywale przyjemna, momentami naprawdę ciepła i całkiem zabawna komedia, która pozwalała szczerze sympatyzować ze swoimi bohaterami - ale nigdy nie umywała się do najlepszych przedstawicieli gatunku. W związku z tym mogę chyba uczciwie przyznać, że „Różowe lata 90.” to godny następca. Solidna komedia sytuacyjna, gwarantująca mile spędzony czas - i nic więcej... ale też chyba niczego więcej od niej nie oczekiwałem.

Nowy serial przenosi nas do Wisconsin do roku 1995. Dlaczego akurat to dziesięciolecie? Ano dlatego, że dwie dekady różnicy między czasem akcji w obu produkcjach umożliwiają włączenie do opowieści bohaterów z oryginalnego sitcomu, a ponadto powroty do lat dziewięćdziesiątych cieszą się obecnie popularnością i sympatią - podobnie jak mijająca już moda na retro-podróże do „ejtisów”.

Nowe pokolenie bohaterów zdążyło zawładnąć Point Place. Leia Forman - córka Erica i Donny - chce spędzić niezapomniane lato u dziadków. Zachęca ją fakt, że ich sąsiedzi wydają się bardzo interesujący. Na miejscu, a dokładniej - w piwnicy Reda i Kitty - bohaterka wraz z nowymi przyjaciółmi przeżyją wyjątkową przygodę, podobną do tej, której doświadczyli wiele lat temu jej rodzice. Tymczasem babcia jest bardzo zadowolona z faktu, że jej dom i piwnica są ponownie pełne życia i nieprzewidywalnych nastoletnich pomysłów. Red, cóż - zachowuje klasyczny poker face. Jak możecie się spodziewać, tego lata Lei przytrafi się… sporo.

REKLAMA

Różowe lata 90. - recenzja serialu

REKLAMA
Różowe lata 90.

Udało się - twórcy serialu zadbali o przeniesienie pełnej uroku atmosfery starszego sitcomu (czyli w gruncie rzeczy jego najmocniejszej strony) do pierwszego sezonu „That 90's Show”. Z pewnością wielu widzów poczuje się rozczarowanych brakiem oryginalności, odwagi w tworzeniu scenariusza i świeżego podejścia do materiału - jeśli jednak liczyliście na więcej z grubsza tego samego, tylko w nieco innym settingu, z pewnością się nie zawiedziecie.

Ewidentnie nikt nie miał tu ambicji wprowadzania rewolucyjnych zmian - to bardzo bezpieczny twór, który, rzecz jasna, w sporej mierze bazuje na nostalgii, ale nie szczuje nią na każdym roku. Jasne, momentami nieco za bardzo polega na oryginalnej obsadzie, nie pozostawiając nowym, również dającym się lubić postaciom tyle przestrzeni, na ile zasługują. Z drugiej strony - każdy z występów starej gwardii ma sens i wypada bardzo naturalnie; twórcy zręcznie lawirują między opowieścią o młodych i dla młodych, a wątkami o starszych - i przeznaczonymi dla starszych widzów. 

Nie mam natomiast pewności, czy ci nowi, młodsi widzowie faktycznie mogą zainteresować się tego typu produkcją i wsiąknąć w nią tak, jak poprzednie pokolenie w oryginał. Mamy tu bowiem do czynienia ze starym, niegdyś sprawdzającym się schematem, który może nie być wystarczająco atrakcyjny czy też (wybaczcie, nie używam tego określenia z intencją przytyku, chodzi mi raczej o pewną neutralną tendencję) TikTokowy w formie. Lata 90. pozostają interesujące dla milenialsów, którzy pewnie chętnie zerkną, w jaki sposób przedstawili je twórcy - pytanie brzmi, czy ma szanse trafić ze swoją schematyczną i być może nieco przestarzałą formą również do „zetek”. Przekonamy się za kilka tygodni, gdy Netflix pochwali się wynikami oglądalności. Ja bawiłem się całkiem przyzwoicie. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA