REKLAMA

Sam & Max: Season 2 - Ice Station Santa

Trzymali podwiązki Marilyn Monroe, pisali pierwsze zapowiedzi Duke Nukem Forever, z doczepianymi wąsami skakali przez mury 27 lat temu... a w każdym razie w czasach, gdy życie było prostsze, kobiety ładniejsze, a na dźwięk słów "polityka" nikt nie sprawdzał odruchowo podeszew butów, bawili nas swoimi dowcipami przy bestsellerowej Sam & Max: Hit the Road. Niedawno, dzięki studiu Telltale, wrócili na ekrany monitorów i... rezultat znów okazał się doskonały. Czy i tym razem najbardziej wybuchowy (dosłownie i w przenośni) zwierzęcy duet stanie na wysokości zadania?

Rozrywka Blog
REKLAMA

Pilot (że sobie pozwolę na operowanie stricte serialową nomenklaturą) Sam & Max: Season 2 całkiem niedawno trafił pod strzechy amerykańskich domów, a, chciałoby się rzec, że i tak został wypuszczony do sieci za wcześnie. Scenariusz koncentruje się bowiem na szeroko pojętej tematyce świątecznej. Choć iście hitchcockowskie zawiązanie akcji, w którym na biuro detektywów napada gigantyczny robot-filozof nieustannie cytujący popowe szlagiery sprzed lat, a w dodatku ich ulubiona rybka okazuje się być wcieleniem zła, ze świętami ma niewiele wspólnego...

REKLAMA

Cała historia skupia się jednak wokół Świętego Mikołaja, który... cóż - nie owijając w jedwab - sfiksował. Zamknął się w swoim biurze i strzela do wszystkiego, co się doń zbliży. Przerażone (ale lżejsze o kilka kilogramów ołowiu) elfy starają się nie wchodzić w zasięg jego rażenia, a zabawki (produkowane przez młode pingwiny) nadają się może dla małego Kuby Rozpruwacza, ale nie dla (względnie) normalnych dzieciaków. Ktoś musi uratować święta i nie będzie to bernardyn Beethoven. Tak oto wplątujemy się w typową, choć wyjątkowo prześmiewczą, świąteczną historię.

Idzie nowe

Zmiany rzucają się w oczy już w kilka sekund po uruchomieniu. Oto zamiast czołówki (swoją drogą ta też uległa zmianie i wygląda dużo lepiej, ale następuje nieco później) lub krótkiego intra witają nas... znane z 4 epizodu maszyny C.O.P.S, wraz z którymi majstrujemy przy opcjach gry, dowiadujemy się o systemie podpowiedzi (o którym zaraz) oraz możliwości zaliczenia samouczka. Ten stanowi doskonale znana miłośnikom serii historia zagubionego telefonu rozpoczynająca Sezon Pierwszy. Do teraz głowię się, po co w tak klasycznej i prostej (co nie znaczy "prostackiej) przygodówce jakikolwiek tutorial. Podobnie jak wspomniany już, pięciostopniowy system podpowiedzi. Pięciostopniowy, bo możemy określić jak często postaci niezależne (w teorii, a w praktyce - Max), będą udzielać nam wskazówek co do tego, czym powinniśmy się w danym momencie zająć. Choć idea (ze względu na niespecjalnie wysoki poziom łamigłówek) wydaje się średnia, sama realizacja nie budzi żadnych zastrzeżeń. Max naprowadza nas jedynie na trop tego, czym powinniśmy się zająć, a nie, jak Bogdan Rymanowski, wystawia kawę na ławę. Warto, wreszcie, odnotować, że Sam nauczył się przez to kilka miesięcy biegać (choć, niestety, nie w pomieszczeniach), co zmniejsza czas potrzebny na przemieszczanie się.

Sam and Max goes to Hell

Sporo zmieniło się także w sąsiedztwie bohaterów. Na nowo otworzony został bar Stinky's (w Sezonie Pierwszym niezmiennie pozostawał zamknięty), który prowadzi nieco przemądrzała, ale sympatyczna Stinky. Biuro Sybil... hmmm... powiedzmy, że zmieniło nieco lokalizację, C.O.P.S otworzyli niedaleko warsztat samochodowy (to tutaj dokonywany będzie zapowiadany "tuning DeSoto"), zaś Bosco, któremu dostarczyliśmy tryliony dolarów zamienił swój sklep w ultranowoczesną twierdzę. Warto odnotować, że to pierwszy epizod, w którym wynalazca nie dostarcza nam żadnego pomysłowego patentu, zaś Sybil nie skupia się na nowej pracy.

Forever down

REKLAMA

Statystycznie jest naprawdę dobrze. Przez pierwszy odcinek przewija się mnóstwo znanych już postaci, uzupełnionych o kilka nowych indywidualności. Podczas świątecznej przygody zwiedzimy również wiele ładnie zrealizowanych lokacji. Całość wzbogacono o kilka zręcznościowych minigier (po raz pierwszy w serii zostaje wykorzystana klawiatura), które wpisują się w lekką i zabawną konwencję wręcz doskonale. Wszystko to sprawia, że zabawa jest odrobinę dłuższa niż w przypadku poprzednich epizodów, a przynajmniej równie ciekawa.

Season 2 rozpoczyna się mocnym akcentem. Jeżeli (a nic nie wskazuje na to, by miało być inaczej) również ta miniseria wykona podobną ewolucję co jej zacna poprzedniczka - przy okazji Epizodu drugiego powinniśmy bawić się jeszcze lepiej, zaś już przy czwartym - tworzyć peany na cześć Telltale i z wypiekami na twarzy oczekiwać kolejnych odcinków. Tak więc - do zobaczenia za miesiąc!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA