„Sentinelle” to thriller akcji, na którym zaśniecie. Ten film ogląda się jak wideo w spowolnionym tempie
„Sentinelle”, który dostępny jest już w serwisie Netflix, powiela wszystkie klasyczne motywy filmów akcji i kina zemsty, tyle że z marnym skutkiem. Tym razem w typowe dla gatunku męskie buty weszła kobieta. W roli głównej Olga Kurylenko.
OCENA
Klara (w tej roli Olga Kurylenko) jest zawodowym żołnierzem i tłumaczem. Poznajemy ją podczas dramatycznej misji w Syrii, która kończy się tragedią, a dla samej Klary traumą i zespołem stresu pourazowego. Kobieta nie jest w stanie jednak w pełni wrócić do normalnego życia. Po jej powrocie w rodzinne strony, jej siostra, Tania, zostaje brutalnie pobita i zgwałcona przez ludzi rosyjskiego oligarchy. Klara postanawia znaleźć oprawców siostry i wymierzyć sprawiedliwość.
Nie trzeba być wielkim znawcą kina, by dostrzec całą masę wtórnych elementów składowych fabuły „Sentinelle”.
Oczywiście, gdy są one umiejętnie poskładane, historia jest angażująca, a sekwencje akcji porywające, to przeważnie dostajemy godne polecenia kino akcji/thriller zemsty. Niestety w przypadku „Sentinelle” tak nie jest. Twórcy mieszają w swoim dziele motywy z „Rambo”, dorzucają trochę „Johna Wicka”, posypują „Atomic Blonde” i na koniec dodają szczyptę sosu a la „Uprowadzona”. Ale robią to wszystko tak niedbale, że efektu końcowego nie da się oglądać bez solidnej dawki środków pobudzających. Albo wręcz rozbudzających.
Akcja, a właściwie jej dalekie echo, wlecze się niemiłosiernie. Reżyser, Julien Leclercq, ma kompletnie zerowe wyczucie rytmu i suspensu, napięcia w tym filmie właściwie nie ma. Sekwencje akcji ograniczają się do paru przepychanek, chaotycznej i nudnej bijatyki w łazience (wiadomo, klasyka gatunku), budzącego politowanie pościgu pieszo po ulicy, przy którym „Wożąc panią Daisy” wydaje się ekscytującym thrillerem, oraz banalnej strzelaniny na koniec. Finał jest tak pozbawiony wyrazu, że sam ten fakt zszokował mnie bardziej niż sceny akcji w „Sentinelle”. Nadmienię, że wszystkie one sfilmowane są fatalnie, ociężałą ręką reżysera i operatora bez żadnej wizualnej wyobraźni czy wyczucia stylu (choćby miał to być styl naturalistyczny).
Już dawno nie widziałem filmu, który próbowałby się określać jako dramat, thriller czy film akcji, a byłby dziełem tak apatycznym. I miałby tak fatalnie skomponowaną muzykę, która zamiast podkreślać dramaturgię czy podkręcać tempo, jeszcze bardziej zamula całość.
Ale, pomyślicie sobie może, że skoro akcja jest kiepska, to w warstwie fabularnej tkwi sedno „Sentinelle”. Błąd!
Fabuła jest płytka i rozpisana równie ciężką ręką jak reżyseria. Mamy kobietę z traumą, która szuka zemsty na oprawcach swojej siostry. Tyle. Nie ma tu drugiego dna. Nie ma opowieści o poszukiwaniu drugiego życia, odkupienia. Tak, wiem, „John Wick” to historia zabójcy na emeryturze, który wkurzył się, bo zabili mu psa. Ale w tego typu produkcjach liczy się finezja, styl, wyobraźnia w jaką opakowana jest warstwa formalna. No i w „Wicku” twórcy serwowali nam podskórne mruganiem okiem do fanów gatunku jak i fenomenalne sekwencje walk. W „Sentinelle” tego brak.
Olga Kurylenko, choć wydawała mi się z początku nieoczywistym i intrygującym wyborem do tej roli, ostatecznie okazała się castingową pomyłką. Aktorka kompletnie nie pasuje do tej roli. Przez większość seansu chodzi z kamienną albo zdezorientowaną miną. Jest kompletnie nieprzekonująca jako filmowa mścicielka, ale też i jako kobieta będąca zawodowym żołnierzem.
Co więcej, w pewnym momencie w filmie znajdują się sceny z nią na patrolu wraz z innymi żołnierzami, podczas którego dostaje ataku agresji i z dzikością rzuca się na nadużywającego przemocy człowieka, potem nieomal sięgnęła po broń w celu strzelenia do niewinnego cywila i chwilę później prawie zemdlała. Wszystko to na oczach kolegów. Po czym wraca dalej do służby jakby nic się nie stało i rusza na kolejne patrole z bronią w ręku, także w następnych dniach. Kto to pisał? Klara w jej wykonaniu i wedle inwencji twórców nie przypomina heroiny akcji, a raczej niestabilną emocjonalnie osobę, która jest na skraju załamania. Nie wiem, czy to dobry wzór na bohaterkę thrillera.
W sumie to nawet nie wiem sam, jak zaklasyfikować gatunkowo „Sentinelle”.
Film zaczął się trochę jak „Helikopter w ogniu”, ale szybko okazało się, że bardziej przypomina on napisy końcowe dzieła Scotta... puszczone w zwolnionym tempie.
Myślałem, że będzie to solidne kino akcji, ale, przepraszam, jedna scena biegania po ulicy przez 30 sekund nie kwalifikuje się w moim słowniku filmowym jako kino akcji. Dramat? No nie, są ślady dramatu psychologicznego, ale zbyt płytko pod tym względem. Thriller? No, w sumie najbliżej „Sentinelle” do thrillera. Takiego leciwego, w wersji dla ludzi z nadpobudliwością, by ich uspokoić bądź pomóc zasnąć.
Także polecam ten film i wam, nawet jeśli nie doskwiera wam nadpobudliwość. „Sentinelle” przed snem zadziała lepiej niż wiadro melisy.