"Ród smoka" po premierze będzie musiał zmierzyć się z ogromnymi oczekiwaniami widzów. Legenda"Gry o Tron" da mu świetny start, ale nie wystarczyć, jeśli będzie słaby. Współczesny widz nie chce tracić czasu na nijakie produkcje, miałkie fabuły albo nudne aktorstwo. Przesyt serialami sprawił, że robimy się wybredni.
Choć fani seriali mogą się ze mną nie zgodzić, od kilku lat podtrzymuję swoją opinię, że powstaje za dużo produkcji w odcinkach (w Polsce mogłoby akurat więcej). Zbyt wiele miałkich, nijakich tytułów, które są kasowane po jednym sezonie. I takich, które robią tylko za wypełniacze telewizyjnej ramówki i biblioteki serwisów VOD. A te ostatnie prześcigają się w dodawaniu coraz to nowych produkcji lub kontynuacji starych hitów.
Netflix już właściwie rywalizuje sam ze sobą, dodając nowości na potęgę.
Co miesiąc widzowie toną pod ciężarem machiny marketingowej. Seriale są reklamowane gdzie tylko się da - w sieci, w przestrzeni publicznej, w telewizji. Niestety, część tych kampanii przynosi odwrotny od zamierzonego skutek. To znaczy, jasne, ludzie obejrzą pierwszy odcinek, drugi czy trzeci, ale szybko ta magia reklamy się ulatnia, a na wierzch wychodzą fabularne niedociągnięcia produktu i niezadowolenie widzów, którzy czują się oszukani. Przypomnijmy chociażby, co działo się przy okazji Altered Carbon, które zebrało mieszane opinie, choć była chyba najbardziej oczekiwana i najszerzej promowana produkcja Netfliksa w 2018 roku. Potem był też The Rain, który zawiódł wielu fanów nowinek i amatorów sci-fi.
Odkąd zaczęło pojawiać się tak dużo seriali, ludzie stali się bardziej wybredni.
Chcą rozrywki na najwyższym poziomie, najlepszej, bo mają w czym wybierać. Nie chcą tracić czasu na nijakie produkcje. Płacą za streaming i chcą, żeby te pieniądze zostały wydane na dobre treści. Bo ich czas też ma jakąś wartość. Tym większą, jeśli sami płacą za wybraną usługę VOD, bo to znaczy, że pracują i wolne dni, popołudnia mają ograniczone. I wiecie co? Wcale się temu nie dziwię. Mnie też niejednokrotnie szkoda czasu na nudny serial, dlatego jeśli po dwóch odcinkach zabraknie chemii, to po prostu go porzucam. To nie są zawody, że trzeba wszystko obejrzeć i wszystko znać.
Ta wybredność wpływa też na to, jak postrzegamy dane dzieła - filmy czy seriale.
Odnoszę wrażenie, że na przestrzeni kilku lat, może nawet dziesięciu, zupełnie zmieniło się to, jak oceniamy różne produkcje. A konkretniej: zmieniła się dla nas wartość danej cyferki. Jakiś czas temu w gronie redakcyjnym rozmawialiśmy o różnych dobrych serialach. Ktoś wspomniał o Mindhunterze i rzucił: takie 7/10, spodziewałem się czegoś lepszego. Myślisz sobie - 7/10 i czegoś lepszego? Przecież to wysoka ocena. Teoretycznie. Po czym zdałam sobie sprawę, że kiedy zdarza mi się szukać jakiegoś filmu czy serialu do obejrzenia i sprawdzam jego ocenę na Filmwebie czy IMDb, to rzadko kiedy decyduję się na taki tytuł, który ma ocenę niższą niż 7.
7/10 to takie minimum.
No, chyba że chcę obejrzeć konkretny film. Wtedy nawet ocena oscylująca w okolicy 3 punktów mnie nie zniechęci. Najwyżej w trakcie zacznę żałować, jak to miało ostatnio miejsce z produkcją Szatan kazał tańczyć (nie-oglądajcie-tego-filmu). Chcemy oglądać seriale (to też znamienne o tyle, że te zajmują nam więcej czasu), którym z czystym sumieniem dalibyśmy notę 8 i więcej, a z drugiej strony niechętnie przyznajemy dziesiątki. Bo zawsze może być trochę lepiej, bo czy to na pewno ideał? A po latach - co też jest zabawne - ze zdziwieniem patrzmy na to, jak oceniliśmy różne filmy i seriale i zupełnie nie potrafimy zrozumieć własnych wyborów.
Nie chodzi tylko o czas i pieniądze.
Śmiem zresztą twierdzić, że te drugie mają mniejszą wartość. Zwłaszcza u świadomego widza, który w ogóle gotów jest zapłacić za dostęp do filmów, seriali, dokumentów. I na szczęście z tym jest w Polsce coraz lepiej - pozwalają mi w to wierzyć choćby grupy na Facebooku, które pełne są fanów seriali i użytkowników poszczególnych usług. I właśnie o wzroście świadomości wśród fanów popkultury, rozrywki mam na myśli. Takich, którzy sami dobierają treści, a nie tych, którzy konsumują je w trybie telewizyjnym, choć przecież i takich widzów wciąż nie brakuje, zwłaszcza w starszym pokoleniu.
Nowoczesne seriale i ich rozwój sprawiły, że publiki nie da się łatwo oszukać.
Chce rozrywki, która nie tylko pozwoli im się odmóżdżyć, ale zmusi do myślenia, wyłapywania easter eggów, tworzenia hipotez, przewidywania fabuły. To dlatego mówi się o Grze o tron, Westworld, True Detective, Stranger Things, Lostach, Sherlocku, Black Mirror, Twin Peaks czy Kruku z rodzimego podwórka. Kolejne dobre i bardzo dobre produkcje podnoszą poprzeczkę i te najnowsze mają coraz trudniej. Ocenia się je przecież także w kontekście tego, co dały nam poprzednie.
Oczywiście, te oceny, uśrednione opinie nie zawsze ostatecznie nas satysfakcjonują. Ciekawe jest choćby to, jak bardzo różnią się oceny tych samych tytułów na Filmwebie i IMDb - polska publiczność wydaje się być znacznie surowsza, jeśli chodzi o zagraniczne produkcje. Ale mimo że nawet w przypadku tych gwiazdek, które są efektem społecznej oceny, trudno mówić o obiektywizmie, to one dają nam mniej więcej poczucie, czego możemy się spodziewać. A każdy zna już swoje preferencje, dlatego zapewne fani horroru czy sci-fi łaskawszym okiem spojrzą na produkcje, które mają niekoniecznie bardzo wysokie noty, z uwagi na to, że są po prostu fanami danego gatunku.
Ale nawet ci fani, a może zwłaszcza oni, nie lubią być mamieni reklamą i coraz rzadziej dają się jej oszukać. Co więcej - nie tylko właściwie czują się oszukani, kiedy balonik zostaje szybko przekłuty, ale nie bardzo już ufają tym, którzy go pompują. Sama coraz ostrożniej podchodzę do wszelkich sygnałów o nowościach Netfliksa, mając w pamięci to jak wiel produkcji tam były średnio udanych.
Widz przestał być frajerem.
Ogrom produkcji sprawia, że jesteśmy rozpieszczeni. Mamy pretensje i żądania. Śrubujemy oczekiwania. I dobrze. Bo dzięki temu wyrabiamy sobie gusta. I niech to się dzieje kosztem niezadowolenia z serwisów streamingowych i ich produktów. W końcu to twórcy mają się starać.