Seria niefortunnych zdarzeń jest jak powtarzany kilka razy żart, który przestaje bawić
Seria niefortunnych zdarzeń wróciła z 2. sezonem. Niestety, ta powtórka z rozrywki, która niegdyś bawiła, dziś cieszy zdecydowanie mniej. Niczym ten sam żart opowiadany bez końca.
OCENA
Seria niefortunnych zdarzeń od Netfliksa to było coś, na co czekałam. Cykl powieści autorstwa amerykańskiego pisarza, tworzącego pod pseudonimem Lemony Snicket, zachwycił mnie lata temu, kiedy pierwszy raz poznawałam tragiczne życie rodzeństwa Baudelaire'ów. W międzyczasie obejrzałam filmową adaptację książek, w której w rolę hrabiego Olafa, chcącego przejąć majątek dzieciaków, wcielił się Jim Carrey. I to również był strzał w dziesiątkę.
Dobrej passy nie przerwała zeszłoroczna produkcja giganta VOD.
Debiutancki sezon Serii niefortunnych zdarzeń ma w sobie wszystko to, czego oczekujemy od dobrej baśni. Jest mrocznie, dowcipnie, ale i zjawiskowo, magicznie wręcz. Przyznam, że z niemałą nadzieją czekałam na kontynuację opowieści. Pierwsza seria pozostawiła mnie z lekkim niedosytem - już, zaraz, teraz chciałam dowiedzieć się, co stanie się z Baudelaire'ami, choć przecież można było od razu założyć, że nie czeka ich nic dobrego.
Z bólem muszę jednak wyznać, że 2. sezon Serii niefortunnych zdarzeń rozczarowuje.
Nie dlatego, że Neil Patrick Harris się przejadł. Również nie dlatego, że postaci - choć charakterne i wyjęte jakby nie z tego świata - są do siebie w gruncie rzeczy podobne. Odnoszę wrażenie, że trochę wyczerpała się już sama formuła. I wyjątkowość tego świata, jego bohaterów, nie ciekawi już tak samo jak za pierwszym razem. Tak jak żart, opowiedziany po raz kolejny, przejadła się. Mimo, że aktorsko Seria niefortunnych zdarzeń jest perełką, a scenografia oraz charakteryzacje są fenomenalne.
Fabularnie serial też zaczyna trochę męczyć. Jasne, to adaptacja powieści, ale powiedzmy sobie szczerze, kiedy ją czytałam, byłam dzieckiem. Nadal uważam, że koncept jest przedni - nagromadzenie wszystkich okropności, które spotykają Baudelaire'ów i ciągłe zawodzenie widza (który ma przecież świadomość, że ogląda niefortunne zdarzenia) bawią. Są ironiczne, wymykają się schematom, ale niestety... wpadają w swój własny. Historia oparta na pomyśle, który nijak się właściwie nie rozwija (rodzeństwo ucieka przed hrabią Olafem, którego w przebraniu nikt nie poznaje, i trafia co chwilę do nowych miejsc, rodzin) nuży, nie emocjonuje.
Z Serią niefortunnych zdarzeń jest trochę jak z American Horror Story.
Murphy przez wiele lat epatował tyloma okropieństwami, że te przestały szokować, dziwić, wywoływać jakieś silniejsze uczucia. Chce się krzyknąć: to już było!, bo teoria na temat tego, że coś jest zabawne - jeśli chodzi o serial Netfliksa - zaczyna się niestety rozmijać z praktyką.
Cieszę się, że Seria niefortunnych zdarzeń zakończy się na 3. sezonie. Tym samym twórcy zekranizują cały cykl i historia nie będzie niepotrzebnie rozwleczona na zbyt wiele odcinków. Chociaż myślę, że te trzy serie to i tak trochę za dużo. Z powodzeniem dałoby się z tego zrobić jeden porządny serial, liczący np. 15 odcinków. Zwłaszcza, że przecież udało się nakręcić na podstawie książek jeden dobry film. Okrojony, ale dobry. Taki, który wciąż wspominam z sentymentem.