Seven Seconds, który wylądował na platformie Netflix, to prawdziwa emocjonalna jazda. Nie ma w nim ani odrobiny pozytywnych emocji, a temat jest tak ciężki, że gdy gaśnie telewizyjny ekran, to masz ochotę zrezygnować z subskrypcji usługi.
OCENA
Historia zaczyna się mocnym uderzeniem. Widzimy młodego mężczyznę, który boi się o swoją żonę i bardzo spieszy się do szpitala. Nie zauważa, iż przed maską jego samochodu pojawił się młody chłopak. Rozpędzony pojazd uderza w chłopca, a my dowiadujemy się, że za kierownicą siedział policjant. Kilka chwil później szef bohatera radzi mu, aby nie przyznawał się do potrącenia czarnoskórego młodzieńca i zbiegł z miejsca zdarzenia.
Tak zaczyna się Seven Seconds, serial, który wciągnął mnie od pierwszej chwili.
Akcja dzieje się we współczesnym Jersey City i chyba realia społeczne oraz polityczne nie mogły być bardziej aktualne. Z uwagi na to, że potrącony chłopak był czarnoskóry, a za kierownicą siedział policjant, serial staje się komentarzem m. in. do tego, co zdarzyło się w Ferguson – tam śmierć nastolatka z rąk policjanta przerodziła się w zamieszki i ogólnokrajową dyskusję o przemocy. I serial silnie odwołuje się do tych wydarzeń, dość powiedzieć, iż policjanci obawiają się, że jeśli prawda o potrąceniu wyjdzie na jaw, to afera rozrośnie się do niewyobrażalnych rozmiarów.
Seven Seconds to historia bardzo rozległa.
Potrącenie chłopaka ma wpływ na policjantów, którzy usiłują zatuszować sprawę, na rodziców ofiary, a także na kiepską prawniczkę i dziwnego policjanta, którzy będą usiłowali rozwikłać tę sprawę. Równocześnie poznamy przedstawicieli lokalnego gangu, zobaczymy, jak trudno odnaleźć się żołnierzowi, który wrócił z wojny... uff, dużo tego. Ale właśnie takie jest Seven Seconds. Serial usiłuje pokazać, jak drobne wydarzenie wprawiło w ruch maszynę, która odcisnęła piętno na życiu bardzo wielu ludzi. I to jest chyba mój najpoważniejszy zarzut w stosunku do tej produkcji.
Szkoda, że twórcy nie zdecydowali się przepuścić scenariusza przez sito i pozbyć się tych wątków, które nie mają wielkiego wpływu na fabułę. Doskonale rozumiem, że wielość głosów, w które musimy się wsłuchać, może być uznana za zaletę, bo temat został ujęty naprawdę kompleksowo. W trakcie seansu miałem jednak wrażenie, jakby rozchodzące się historie poszczególnych bohaterów z czasem coraz mniej do siebie pasowały.
Nie zmienia to jednak faktu, że Seven Seconds to dobry serial.
Niespieszny rytm prowadzenia akcji ma prawo drażnić, zwłaszcza że jest widoczny tym bardziej, im więcej pojawia się motywów, które wielokrotnie już widzieliśmy w podobnych produkcjach. I Seven Seconds nie stara się odkrywać koła na nowo. Potrafi natomiast dość dobrze grać na emocjach widza, bo usiłuje pokazać złożone motywacje bohaterów. A sposób, w jaki szkicowane są portrety psychologiczne, pozwala zrozumieć i polubić nawet te postaci, których działania bywają - powiedzmy sobie to wprost - odrażające.
Bardzo mnie cieszy, że serial robi, co może, żeby pokazać świat w jego złożoności. Ocena zachowania policjantów czy gangsterów oczywiście pozostaje negatywna, nawet po skończonym seansie. Ale z drugiej strony bardzo szybko udaje się zauważyć, że przedstawione wydarzenia i działania nie są czarno-białe. Stworzenie historii tak kompletnej jest nie lada wyczynem. Najbardziej poruszające jest to, że twórcy (m. in. Veena Sud, współtwórczyni The Killing) z takim pietyzmem zaprezentowali ludzkie wady i problemy, że w Seven Seconds nie ma prawie wcale pozytywnych akcentów. Gdzieś tam w finale zaczynamy dostrzegać przemianę bohaterów i widzieć pewne sprawy odrobinę szerzej oraz bardziej optymistycznie, ale uczucie dojmującego smutku i bezsilności nie ustępuje.
Zwłaszcza że tej bezsilności towarzyszy złość. Na twórców, bohaterów, na to, że ta sprawa – mimo tego, iż wymyślona - mogła zdarzyć się naprawdę. I chyba ta ostatnia myśl jest najgorsza, a zarazem świadczy o tym, że serial spełnił swoje zadanie.