„Sexify” podoba się za granicą, ale jest też postrzegane jako rewolucyjny głos w ultrakonserwatywnym kraju. I trudno się temu dziwić
„Sexify” triumfuje na polskim Netfliksie, od kilku dni zajmując pierwsze miejsce na liście najpopularniejszych produkcji. Serial jest też w ścisłej czołówce analogicznych zestawień choćby w Niemczech i Francji, pierwsze miejsce zajmował m.in. w Indiach, w Libanie czy na Jamajce. Sukces jak się patrzy, ale fragmenty recenzji i opinii zagranicznych recenzentów przy okazji zdradzają, w jaki sposób wielu z nich postrzega Polskę. I jest to obraz dość ponury.
Choć opinie widzów można określić jako skrajnie spolaryzowane (tu kilka słów od nas), to faktem jest, że „Sexify” radzi sobie świetnie. Polski serial Netflixa to od pewnego czasu najczęściej oglądana produkcja wśród rodzimych subskrybentów. Od dnia premiery (30 kwietnia) opowieść o trzech studentkach pracujących nad rewolucyjną apką radzi sobie doskonale w wielu krajach.
Pierwsze zagraniczne recenzje zwracają uwagę na kilka ciekawych cech produkcji, jak choćby kobiecy punkt widzenia, którego zabrakło choćby w popularnym Sex Education. Wśród zalet wymienia się lekki sposób przedstawienia istotnych tematów (kobieca przyjemność i seksualność), ciekawie napisane bohaterki, formułę i historię, w którą łatwo się wciągnąć. Całość pełna jest uroku, a i wielu widzów (a przede wszystkim: widzek) będzie potrafiło w jakiś sposób odnieść się do poszczególnych elementów fabularnych.
Zebrane do kupy wrażenia recenzentów wypadają dość jednoznacznie: są pewne potknięcia, ale całokształt „Sexify” się podoba.
Dziennikarze zwracają uwagę na przekaz: ucieczkę od robienia z seksu, a zwłaszcza seksu nastawionego na kobiecą przyjemność tematu tabu. Prawdziwy powiew świeżości w kraju takim jak ten. Oczywiście, cielesna rozkosz kobiet przez wieki była tu i ówdzie tłamszona i demonizowana, ale wielu mieszkańców zachodnich (i nie tylko) państw postrzega Polskę jako kraj dalece bardziej konserwatywny niż jest w rzeczywistości. Ale czy można się im dziwić?
Stawiam duszę przeciw orzechom, że wielu z was wielokrotnie spotkało się z bardzo oderwaną od rzeczywistości opinią o Polsce i Polakach.
Ja również się nasłuchałem. Że Internetu to u nas prawie nie ma, że filmowe nowości to do nas trafiają z opóźnieniem, o ile w ogóle, że wóda to do każdego posiłku, krowa przed każdym domem, a w przerzucaniu gnoju widłami doświadczenie mają wszyscy.
Jasne, nic tylko się zaśmiać, bo nie każdy obcokrajowiec musi zdawać sobie sprawę z tego, jak żyje się przeciętnej Polce czy Polakowi. Przeciętny zagranicznik wie tyle, ile pokrzyczą u niego w mediach. A z nich dowie się co najwyżej, że polskiemu pisarzowi grozi do 3 lat pozbawienia wolności za nazwanie prezydenta debilem, że w 2020 roku, zamiast liberalizować, zaostrzono prawo aborcyjne, że mniejszości spotykają się z prześladowaniem, a osoba, która nie pełni żadnych formalnych funkcji i nie ponosi żadnej odpowiedzialności za państwo, prowadzi cały rząd za sobą. I podejmuje ciężkie do zrozumienia (nie tylko dla obcokrajowców) decyzje.
Dlatego też ciężko się dziwić, że w zagranicznych recenzjach pojawia się obraz Polski skrajnie zaściankowej. I nawet gdy już piszą o nas (czy o jednym z tekstów kultury, który zaprezentujemy) coś pozytywnego, zazwyczaj jest to ubrane w kontekst naszej ultrakonserwatywności.
I dlatego gdy francuska dziennikarka pisze o „Sexify”:
...to ja się nie dziwię. Najgłośniej krzyczy się o tym, co szokujące, niegodziwe lub — tak po prostu — absurdalne, nie sposób zatem mieć pretensje do osób mieszkających daleko stąd, że to właśnie z tym kojarzy im się Polska.
Inna sprawa, że lada moment może zacząć kojarzyć się głównie z seksem, bo to już druga po „365 dniach” popularna na zagranicznych Netfliksach polska produkcja o zabarwieniu erotycznym (jakkolwiek jakościowo odległa). I jest to zdecydowanie fajniejsze skojarzenie. Może pójdźmy w tę stronę?