Trzy studentki, każda na rozstaju dróg, nienasycona generacja Z i nowatorska aplikacja, która ma pomóc osiągnąć kobietom orgazm – tak można streścić „Sexify”, nowy polski serial Netfliksa. Już teraz obejrzycie go w serwisie.
OCENA
W otwierającej „Sexify” scenie słyszymy zmysłową muzykę. Kolejne zbliżenia na ciało: dłonie, ramiona, piersi, sugerują, że za chwilę będziemy świadkami erotycznego uniesienia w strumieniach wody. Epic fail! – chciałoby się powiedzieć językiem, który dobrze oddaje memiczny charakter serialu, stworzonego raczej dla millenialsów niż kolejnego pokolenia, choć przedstawiającego akademicką codzienność urodzonych pod koniec lat 90. Natalia (Aleksandra Skraba), główna bohaterka i studentka technicznej uczelni wyższej, po prostu brała kąpiel. Nagle skończyła się woda, a wraz z nią muzyka. I nastrój prysł.
Ta pierwsza scena wiele mówi o klimacie „Sexify”.
Netflix – recenzja serialu „Sexify”
Serial Kaliny Alabrudzińskiej i Piotra Domalewskiego jest pastiszem amerykańskich komedii młodzieżowych i high school drama. Wyśmiewa je tak jak film „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” czy mockument „American Vandal”, wykorzystując choćby typowy dla zagranicznych liceów podział na popularne dzieciaki i frajerów; ale i czerpie pełnymi garściami z dorobku tych gatunków.
Frajerką w tym rozumieniu jest Natalia. Jak mówi o niej portretująca ją Skraba – to nerdzica i introwertyczka. Dziewczyna chce wygrać konkurs ministerialny i w tym celu pracuje nad aplikacją do polepszenia jakości snu. Jej nowy opiekun akademicki stwierdza: to nuda! Musisz zrobić coś, o czym myślą wszyscy. Po kolejnych perypetiach ze spadającym ze ściany obrazem, który raz po raz zrzucany jest przez hałasującą sąsiadkę, oddającą się uciechom cielesnym, nad głową Natalii zapala się lampka.
Zrobi aplikację o seksie, a konkretniej o kobiecym orgazmie, bo trzeba pomóc tym, które zwykle go udają.
Jako że doświadczenie Natalii w seksie wynosi „0”, będzie potrzebowała pomocy, by zrozumieć i zbadać temat. Splot wydarzeń sprawia, że pomogą jej w tym Paulina (Maria Sobocińska), jej najbliższa przyjaciółka, która seks z narzeczonym uprawia, choć nie taki jakby sobie wymarzyła i Monika (Sandra Drzymalska), najbardziej wyzwolona z tej trójki, „córka marnotrawna”. Dziewczyna lubi przygodny seks i musi jakość dociągnąć do końca studia, żeby jej życie wróciło na właściwe tory – było miłe i niewymagające. Perypetie młodych kobiet na uczelni i te związane z ich życiem prywatnym potraktowane są tu pół żartem, pół serio.
To puszczenie oka do widza jest na granicy krindżu.
Mamy tu sporo żartów o penisach i nasieniu (we wspomnianej już scenie bohaterka wyciska żel do mycia ciała, który ma przypominać spermę), seksu – albo przesadnie inspirowanego porno, albo tego katolickiego, pod kołdrą. Twórcy wykorzystują stereotypy, by bawić się wyobrażeniami na temat intymnych zachowań Polaków, zarówno w parach jak i solo. To wszystko podkręcają jeszcze teledyskowy montaż, energetyczna muzyka (zdecydowanie mocny punkt programu) oraz nawiązania do memów, powiedzonek, którym popularność przyniósł rozwój internetu, mediów społecznościowych.
Trzeba sobie powiedzieć, że zrobione jest to z pomysłem. „Sexify” potrafi rozbawić, choć momentami jest bardzo blisko żenady, zwłaszcza kiedy wiesz, że tak, teraz będzie ten moment, kiedy a) ktoś przyłapie ich na seksie b) ktoś powie coś, co nie dotyczy seksu, ale kojarzy się z seksem c) są wibratory. Koniec końców jednak twórcom udaje się wybrnąć. Mam tylko wątpliwość, kogo rzeczywiście rozbawi „Sexify”. O ile serial mówi o dzisiejszych 20-latkach, o tyle prędzej rozśmieszy pokolenie nieco starszych millenialsów, a dla tych pierwszych granica „krindżówy” zostanie nieco przekroczona.
„Sexify” wbrew różnym nagłówkom to nie polskie „Sex Education”. Owszem, znajdziemy tu podobne motywy – inicjacja seksualna, postać matki Moniki, w którą wciela się Małgorzata Foremniak i która ewidentnie inspirowana jest rolą Gillian Anderson, żarty z seksu, a także pewną pomoc w eksplorowaniu świata seksu oferowaną młodym przez młodych (w „Sex Education” dawaniem porad trudnili się Otis i Maeve). Ale to za mało. Inaczej: nie jest to ten sam humor i nie sądzę, by „Sexify” zdobyło taką rzeszę fanów. To jednak nie znaczy, że polskiemu Netflix Original nie należy dać szansy – wielbiciele komedii i parodii mogą spróbować. A nuż zaliczą drugą bazę i nawet dojdą do finału (wybaczcie, nie mogłam sobie tego odmówić).