"Singielka" to serial, który został stworzony dla kobiet, ale ich nie lubi - recenzja sPlay.pl
Na antenie TVN i tym samym w Player.pl zadebiutował nowy polski serial, "Singielka". Produkcja to komedia obyczajowa, która opowiada o losach, nie zgadniecie, singielki z dużego miasta, która próbuje poradzić sobie ze sobą, swoim życiem towarzyskim, zawodowym, a także rodzinnym (ma wyjątkowo nieznośną matkę).
Przyznam, że nie wiedziałabym chyba o tej premierze, gdyby nie wpis Zwierza popkulturalnego na Facebooku. Śledzę to, co dzieje się w polskim światku serialowym, ale muszę przyznać, że nagromadzenie pozycji infantylnych i takich, których po prostu nie sposób oglądać na serio, skutecznie zniechęca mnie, by sprawdzać każdą nowość. Nie mogłam jednak nie zobaczyć "Singielki", skoro dostała tak znakomitą rekomendację.
//
Do tej pory obejrzałam pięć odcinków serialu (każdy z nich trwa zaledwie dwadzieścia minut) i trudno mi nie zgodzić się ogólnym opisem fabuły nakreślonym przez Zwierza. A także z jego odczuciami. Mimo że "Singielkę" da się oglądać i w pewien sposób zapałałam do tego serialu oraz jego głównej bohaterki sympatią, to produkcja irytująca, która kobietę ma tak naprawdę w głębokim poważaniu, choć to dla kobiet została stworzona.
Widownia "Singielki" miała zapewne składać się z czytelniczek czasopism "Cosmopolitan" czy "Joy", które wertują kolorowe i lśniące kartki w poszukiwaniu dziesięciu sposobów na poderwanie faceta. A jak już poderwą, korzystając z rad, to chcą wiedzieć, jak mu dogodzić.
Główna bohaterka, Elka Kowalik, grana przez Paulinę Chruściel, jest tytułową singielką i mieszkanką dużego miasta. Jest też, jak próbuje nam wmówić matka młodej dziewczyny i właściwie wszyscy bohaterowie serialu, brzydka, gruba, bez gustu, łajzowata i prosta, ale w negatywnym tego słowa znaczeniu. Elka nie może równać się z modnie ubranymi i atrakcyjnymi koleżankami z redakcji, z którymi pracuje. Nie wychodzi jej w życiu towarzyskim, zawodowym i rodzinnym. Nikt się z nią nie liczy.
To zabawne, jak TVN kreuje rzeczywistość.
Słowo garsoniera pada w serialu z pogardą, odnosząc się do sporej, świetnie urządzonej kawalerki w centrum miasta, za którą co drugi dwudziestokilkuletni Polak dałby się pokroić. Atrakcyjnymi kobietami w serialu są te, które mają zbyt mocny makijaż i zbyt pstrokate ciuchy, a grubymi, które oczywiście nie mogą być ładne, te mające więcej niż 90 cm w obwodzie bioder. Kobieta jest oczywiście zwykle gderliwa lub chociaż nieporadna i powinna ulegać mężczyźnie. Ta zdecydowana, pewna siebie prawdopodobnie zostanie pozostawiona sama sobie.
Z jednej strony twórcy serialu wyśmiewają toksyczną matkę głównej bohaterki, wiemy kto jest dobry, a kto zły (i zblazowany), a z drugiej mamy poczucie, że za chwilę, korzystając z innych środków, hołdują tym zasadom, które... przed chwilą wykpili.
Matka jest okropna, ale główna bohaterka i tak próbuje znaleźć faceta i jako ostateczny termin wyznacza sobie właśnie ślub siostry, bo przecież nie może przynieść rodzinie wstydu i przyjść sama. Mikołaj z redakcji, grany przez Filipa Bobka, jest zakochanym w sobie dupkiem, ale i tak trzeba mu pomóc, choć w gruncie rzeczy nas oszukał, bo przecież jest nieziemsko przystojny i tak dalej, i tak dalej.
Mimo tych absurdów "Singielka" złym serialem nie jest. Można odcinek obejrzeć i nawet się uśmiechnąć. To taka lekka komedyjka, którą należy potraktować jako przerywnik. Sympatyczna, nieco głupia, ale w gruncie rzeczy fajnie się ją ogląda.