REKLAMA

Recenzja filmu "Smoleńsk". Wielka gra na prymitywnych skojarzeniach

Propaganda nie zakończyła się wraz ze śmiercią Goebbelsa i jego ministerstwa propagandy oraz oświecenia publicznego. To zjawisko powszechne, wszechobecne, nazywane marketingiem, promocją czy działaniami PR. Cała sztuka polega na tym, że propagandę trzeba umieć uprawiać. Krauzemu się to nie udaje.

Smoleńsk - recenzja. Prymitywna gra na skojarzeniach
REKLAMA
REKLAMA

"Smoleńsk" to film skojarzeń. Prostych, prymitywnych, grających na inteligencji widza.

Cały seans był nieustanną grą na symbolach, mitach, stereotypach. Nie mam nic przeciwko. W świecie filmu trzeba upraszczać pewne elementy. Trzeba stosować banalne zabiegi, pokazujące, kto jest tym dobrym, a kto tym złym. Używać skrótów i uproszczeń. Problem polega na tym, że "Smoleńsk" robi to po prostu nieudolnie. Pozwoliłem sobie rozpisać kilka najbardziej rzucających się w oczy, najbardziej prostackich zabiegów propagandowych:

1. To nie Polacy protestowali przeciwko pochowaniu Lecha Kaczyńskiego na Wawelu. To Azjaci.

W filmie Krauzego widzimy grupkę (oczywiście nie za dużą) protestujących, sprzeciwiających się pochowaniu prezydenta Lecha Kaczyńskiego na Wawelu, pośród królów Polski. Kiedy jednak przyjrzycie się skandującemu tłumowi, coś jest nie tak…

Wymachując pięściami, w tłumie znajdują się Azjaci. Być może zagraniczni studenci, być może obywatele egzotycznego pochodzenia. Oczywiście Polacy również są na pikiecie, ale jako zarośnięci, nieuczesani, najprawdopodobniej pijani nastolatkowie, przepełnieni nienawiścią oraz złością. Ot, klasyczne „złe typy”.

Po co Azjaci na manifestacji? Ano dlatego, żeby wyraźnie dać do zrozumienia, że żaden „prawdziwy Polak” nie był przeciwko pochowaniu Lecha na Wawelu. Oczywiście, skandowano przeciwko zaszczytnemu miejscu pochówku, ale robiły to siły z zewnątrz. Azjaci, inne narodowości, albo zwichrowani awanturnicy.

2. Główni źli to nie Rosjanie. To działająca w Polsce stacja „TVM” o obcym kapitale.

Bohaterką filmu "Smoleńsk" jest postępowa dziennikarka Nina. Żyjąca w nieformalnym związku ze swoim partnerem-operatorem, a osoby zbierające się pod krzyżem nazywająca „sektą smoleńską”. Nina z satysfakcją na twarzy przypytuje osoby nieprzychylne prezydenturze Lecha, obwiniające go o całą katastrofę lotniczą.

Z czasem, odkrywając kolejne „fakty”, Nina stopniowo zmienia nastawienie do wydarzeń w Smoleńsku. Nie robi tego jednak telewizja, w której pracuje kobieta. Szefowi budzącej oczywiste skojarzenia telewizji TVM zależy tylko i wyłącznie na pokazaniu zwolenników spiskowych teorii jako „szalonych i groźnych”.

smolensk-1 class="wp-image-74118"

To szef TVM-u jest „głównym złym” w filmie "Smoleńsk". Żadni tam Rosjanie. Żaden Putin. Zło pochodzi z Polski. Widzimy, jak przełożony Niny kontaktuje się z rządzącymi politykami, jak rozmawia z tajemniczymi osobami, które mówią zarówno po polsku, jak i po angielsku.

3. Przystojni, dobrzy Polacy oraz pijani, zepsuci Rosjanie

Krauze z wielką lekkością żongluje narodowymi stereotypami z jednej strony oraz tym, jak lubimy o sobie myśleć z drugiej. Zdecydowana większość Polaków w filmie "Smoleńsk" to osoby wierzące - czy to w chrześcijańskiego Boga, czy w teorię o zamachu.

Polacy są piękni, przystojni i zadbani. Piloci naszych samolotów wyglądają jak modele. Generałowie uchodzą za szarmanckich. Tak pozytywnego, bezkrytycznego wręcz podejścia do bohaterów nie znajdziecie nawet w polskich serialach, gdzie aktorzy nie muszą martwić się niezapłaconymi rachunkami, mają wyremontowane mieszkania w Warszawie i wspaniałe, niemal pozbawione obowiązków życia.

smolensk-recenzja class="wp-image-74116"

Co innego tacy Rosjanie. Ci dzielą się jedynie na dwa rodzaje. Albo grubych i pijanych, albo kościstych, podstępnych, przepytujących pogrążonych w rozpaczy Polaków niczym NKWD. Po stronie rosyjskiej nie ma ani jednej pozytywnej postaci. Ani jednej osoby, która współczułaby ofiarom katastrofy lotniczej oraz jej rodzinom. Zepsuci do szpiku kości sąsiedzi, ciemiężący Polaków, jak i samych siebie.

"Smoleńsk" jest przepełniony tego typu prostackimi zabiegami. To propaganda szyta zbyt grubymi nićmi.

Nie zrozumcie mnie źle. To bardzo ciekawa, cenna perspektywa, zobaczyć wszystkie największe argumenty zwolenników teorii zamachu. Co innego jednak przedstawianie swojego punktu widzenia i własnych domysłów, co innego film pełen niedomówień, sugestii oraz pół-prawd.

"Smoleńsk" jest właśnie jak te puszki i parówki z komisji Macierewicza. Krauze miał doskonałą okazję, aby pokazać zwolenników teorii o zamachu jako ludzi rozsądnych, mądrych, racjonalnych. Pokazać wszystkim stanowiska, które na co dzień były marginalizowane przez tak zwane media głównego nurtu. Niestety, nie wyszło. O ile film będzie konsolidował już przekonanych do zamachu, odepchnie całą resztę.

"Smoleńsk" nie jest jednak filmem skrajnie tragicznym. Zdarzały się „momenty”.

Bardzo spodobała mi się zwłaszcza ostatnia scena, będąca swobodną interpretacją duchowości przez reżysera. Krauze pokazuje nam ofiary katastrofy smoleńskiej, które w niematerialnym świecie stają naprzeciwko ofiar zbrodni katyńskiej. Politycy naprzeciw oficerom, Polacy serdecznie się witają, pozdrawiają i przytulają.

smolensk-2 class="wp-image-74117"
REKLAMA

Pewnie będę w mniejszości, ale moim zdaniem to piękna scena. Świetna klamra kompozycyjna, która pokazuje pewną ciągłość historii, spójność polskiego narodu, a także bezmiar nieszczęścia, jaki spotkał Polaków na tych wschodnich, miejscami przepełnionych naszą krwią ziemiach.

Grająca na emocjach końcówka nie jest jednak w stanie zatrzeć ogólnego wrażenia. Nie mam za złe reżyserowi i scenarzystom, że uprawiali propagandę. Mam za złe, że ich propaganda jest tak nieumiejętna, czytelna, szyta grubymi nićmi. Jako Polacy, zasługujemy na coś lepszego.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA