REKLAMA

Mroczny hiszpański kryminał podbija Netflixa. Czy warto poświęcić mu kilka godzin?

„Śnieżna dziewczyna” to kolejny hiszpański serial Netflixa, który niedługo po premierze trafił na szczyt listy TOP 10 najchętniej oglądanych produkcji serwisu. Subskrybenci lubią hiszpańskojęzyczne thrillery, a streamingowy gigant szczodrze ich nimi obdarowuje. Z różnym skutkiem. Jak wyszło tym razem?

śnieżna dziewczyna recenzja opinie serial netflix
REKLAMA

„Śnieżna dziewczyna” to sześcioodcinkowy, wyprodukowany przez Atipica Film mroczny dramat kryminalny, którego akcja osadzona jest w Maladze. W roku 2010, w trakcie Pochodu Trzech Króli, na ulicach miasta gubi się mała Amaya Martin. Gdy dziewczynki nie udaje się odnaleźć, dziennikarka-stażystka - Miren (Milena Smit) - rozpoczyna swoje śledztwo, które przywoła u niej stare, niechciane wspomnienia. Poszukiwania Miren toczą się równolegle do tych prowadzonych przez policję, a konkretnie przez inspektor Millan (Aixa Villagran). Główna bohaterka, wspierana przez kolegę z branży (Jose Coronado), nie zamierza odpuścić - zrobi wszystko, by odnaleźć zaginioną. Jak można się domyślać, nie będzie to ani proste, ani bezpieczne. I potrwa znacznie, znacznie dłużej, niż przypuszczano.

REKLAMA

Śnieżna dziewczyna: recenzja hiszpańskiego serialu Netflixa

REKLAMA
Śnieżna dziewczyna - Netflix

Serial jest adaptacją bestsellerowej powieści pt. „La Chica de Nieve” z 2020 roku, której autorem jest Javier Castillo. Książka na samym półwyspie została zakupiona przez 2 mln czytelników, a do tego przetłumaczono ją na 60 języków - niestety, polski nie znalazł się wśród nich. Scenarzyści Jesus Mesas i Javier Andres Roig współpracowali z autorem, który najpierw zajął się korektą skryptu, a później współpracował z ekipą na planie. Oryginalnie opowieść rozgrywała się na Manhattanie, w czasie Święta Dziękczynienia. Poza tym oba dzieła różnią się od siebie garścią szczegółów, które nie mają większego wpływu na kształt całej historii.

„Śnieżna dziewczyna” nie ucieka od utartych schematów opowieści o zaginięciach, korzystając z tradycyjnych figur fabularnych i posiłkując się wachlarzem wątków pobocznych o rozpoznawalnym zarysie. Nieco mniej popularnym zabiegiem są kilkuletnie przeskoki w czasie, które ujawniają ewolucję śledztwa na przestrzeni blisko dekady.

Zgadza się: ten serial nie ucieka od tradycji, choć opiera się na niej z głową - potrafi zaskoczyć, dodać coś od siebie, wzbogacić popularne tropy. Produkcji brakuje atrakcyjnej inscenizacji czy prawdziwie wiarygodnych, mocnych występów aktorskich, ale ma swój urok - m.in. ogrywa archetypy postaci w taki sposób, że zamiast nudzić i zniechęcać, potrafią zaintrygować nas swoją osobą i działaniami.

Fakt, że wiele wątków nie doczekało się zamknięcia, częściowo można wytłumaczyć nadzieją twórców na realizację 2. sezonu (cliffhanger na końcu raczej nie pozostawia co do tego wątpliwości). Rzecz w tym, że część z nich powinna zostać przymknięta już teraz; dramaturgia serialu tylko by na tym zyskała. W zamian otrzymaliśmy całkiem sporo przestojów, które w rozciągniętej na sześć epizodów fabule czasem dają popalić. Intryga daje radę, a jej największą siłą jest brak większych i irytujących dziur logicznych oraz niekonsekwencji. Na rewolucję jednak nie liczcie. To kolejny kryminalny średniak: niegłupi, momentami angażujący, ale raczej bez charakteru.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA