Morderca za świńską maską i żerowanie na politycznych tematach. Fani „Piły” poczują się na seansie „Spirali” jak w domu
Nowi bohaterowie, nowy morderca, nowy schemat gatunkowy. A jednak dużo tu znajomych elementów. Darren Lynn Bousman z przytupem powraca do świata serii „Piła”, pokazując, że potencjał w nim tkwiący jeszcze się nie wypalił.
OCENA
„Spirala: Nowy rozdział serii Piła” miała ponownie rozpalić zainteresowanie widzów serią, która na przestrzeni kilkunastu lat doczekała się aż ośmiu części. Wiemy, jak to zwykle bywa w takich przypadkach. Jedynka przypadła publiczności do gustu, więc Hollywood zaczęło eksploatować pomysł wyjściowy, a kolejne odsłony nadają się co najwyżej na rynek direct-to-video. Nie tym razem. Chociaż twórcom zdarzało się zabrnąć w ślepe uliczki, to jednak zwykle odnajdowali konteksty, aby nadać swoim filmom aktualnego wydźwięku dla prezentowanej przemocy.
Wbrew obiegowej opinii niedzielnych widzów „Piły”, fenomen serii nie opiera się jedynie na podkręcaniu brutalności do jedenastki.
Ona po jakimś czasie zaczęła być nieco tonowana. Jednakże nawet jeśli nieświadomie, podskórnie zawsze chcieliśmy zobaczyć, jak postacie trafiające w łapy Jigsawa składają należną ofiarę, albo otrzymują zasłużoną karę. A niech im ta odwrócona pułapka na niedźwiedzie rozerwie głowę, niech odcinają sobie części ciała, żeby wyrwać się z klatki. A działało to w ten sposób tylko dlatego, że twórcy potrafili wyciągnąć z kolejnych ofiar to co najgorsze, tocząc nieustanną grę z postrzeganiem przez nas rzeczywistości. Chociażby w szóstej części z 2009 roku pobrzmiewają echa kryzysu finansowego z lat 2007-2008 i Kevin Greutert wyraźnie wypowiada się na temat nasilających się wtedy kontrowersji wokół sposobu funkcjonowania służby zdrowia. Jednym słowem błyskawiczna reakcja na to, co dzieje się dookoła podlana sosem z krwi i flaków.
Twórcy kolejnych części ciągle próbowali wpisywać swoje opowieści w popularne dyskursy.
Mieli bowiem świadomość, że właśnie dzięki temu serca widzów podbiła jedynka, która była odczytywana w kategoriach reakcji na atak na World Trade Center. Nie inaczej jest w przypadku „Spirali”. To znowu żerowanie na aktualnych kontekstach. John Kramer jest już martwy, ale jego dzieło kontynuuje naśladowca. Za cel wybrał sobie policjantów Metro City. Mamy więc bezpośrednie odniesienie do dyskusji na temat służb mundurowych i stosowanej przez nie przemocy, nie tak dawno, po raz kolejny, przetaczającej się przez Stany Zjednoczone. Tym samym na celowniku copycata znaleźli się brudni gliniarze składający fałszywe zeznania i bez zastanowienia pociągający za spust. I jak się okazuje jest z czego czyścić lokalny posterunek.
Po wyreżyserowaniu dwójki, trójki i czwórki do świata „Piły” powraca Darren Lynn Bousman. W pomyśle wyjściowym Chrisa Rocka znalazł on paliwo napędowe dla swojej fascynacji serią. Szuka tu sposobu na poszerzenie jej o nowy schemat gatunkowy i korzysta z dobrze nam znanego wzoru ejtisowych buddy cop movies. Nie brakuje więc evergreenoow popularnej konwencji. Zacietrzewiony gliniarz, który ma problemy z dowódcą i zwykle pracuje sam – jest. Za partnera dostaje zapatrzonego w niego żółtodzioba – wątek obecny. Sprowadza go na ziemię swoim sceptycznym podejściem do życia -– odfajkowane. Sztampa? Oczywiście. I trzeba przyznać, że nie wszystko wypadło tu jak należy.
Chcąc pokazać swój dystans do opowieści, twórcy mrużą oczy, niczym wcielający się w głównego bohatera Rock, kiedy próbuje być śmiertelnie poważny. Dlatego w jednej z pierwszych scen usłyszymy dialog o tym, jak polityczna poprawność wpłynęła na Hollywood i że dzisiaj „Forrest Gump” by już nie przeszedł, a potem protagonista z równie charakternym standupowym zacięciem opowie o codziennym życiu gliniarza i pokłóci się z ojcem. Bousman dopiero z czasem kończy śmieszki i wchodzi w odpowiedni klimat, zaciskając pętlę wokół szyi Zeke'a. Cały czas próbuje nadać spin-offowi własny kierunek, ale nie zapomina przy tym o poszanowaniu mitologii „Piły”.
Morderca kryjący się za świńską maską, przewijająca się tu i ówdzie tytułowa spirala, wymyślne pułapki i finałowy twist sprawią, że fani serii poczują się podczas seansu jak w domu.
Duch Johna Kramera uważnie czuwał nad tym filmem. I chociaż w produkcji nie brakuje zgrzytów, Bousman dojrzał potencjał w dobrze znanych nam zabiegach, motywach i narracjach, wyciskając z nich więcej niż należało się spodziewać. Co jednak najważniejsze, po, pożal się boże, ósemce, swoim spin-offem przypomina, jak wiele frajdy świat „Piły” wciąż ma widzom do zaoferowania.