Szykujcie się na Sawverse. Reżyser chciałby, żeby „Spirala” była początkiem szerszego uniwersum „Piły”
Puknijcie się w głowę z tym spin-offem „Piły”. Ta seria skończyła się na „Kill 'em All”. Niekoniecznie. Reżyser „Spirali” twierdzi zupełnie inaczej, a jego słowa o nowym otwarciu i możliwości powstania nowego uniwersum z pewnością rozpalają wyobraźnię fanów. Pytanie tylko czy jego entuzjazm udzieli się widzom?
Po co silić się na oryginalność? Zawsze znajdzie się jakiś pomysł, do którego można podejść nieco inaczej, aby nadać mu odrobiny świeżości i sprzedać jako osobny produkt. Hollywood dobrze to wie, a od jakiegoś czasu (dawna?) nie potrzebuje nawet tego ukrywać. Eksploatuje stare franczyzy zalewając nas nostalgicznymi sequelami („Bad Boys for Life”) czy spin-offami wydawałoby się wypalonych serii („Creed. Narodziny legendy”). Oj tak, populacja filmowych uniwersów zwiększa się, odkąd MCU pokazało, że jest to bardzo opłacalne podejście.
W końcu filmowe uniwersa to samonakręcające się maszyny popularności. Tutaj sequel, tam spin-off, a gdzieś po drodze dajmy jeszcze crossover i ludzie oszaleją ze szczęścia. Tak to wygląda w uproszczeniu. Czy to dobrze czy źle to temat na zupełnie inny tekst, bo te złe uniwersa muszą się redefiniować po „Mumii” z Tomem Cruise'em, a dobre po chwilowej zapaści potrafią odbić się dzięki „Godzilli vs. Kong”. Widzowie weryfikują pomysły twórców i potrafią dać im się nieźle we znaki, kiedy zrobią coś nie tak, albo będą zbyt natrętnie sięgać do ich kieszeni.
Amerykanie już mogą cieszyć się narodzinami nowego uniwersum (my pójdziemy w ich ślady za jakiś miesiąc), bo oto w zeszłym tygodni na ekrany ich kin wszedł pierwszy spin-off serii „Piła”.
Po ośmiu częściach zapoczątkowanej przez Jamesa Wana franczyzy i ona uległa nowej modzie. A pomysł na „Spiralę” jest nadzwyczaj prosty i to aż dziwne, że twórcy wpadli na niego dopiero teraz (właściwie wpadł na niego komik Chris Rock). Oto mamy naśladowcę Jigsawa, który w morderczą grę wciąga parę detektywów.
Nadeszło więc nowe otwarcie „Piły”, ale z pewnością oparte na starych i dobrze nam znanych zasadach. Odpowiada za nie bowiem Darren Lynn Bousman, który stanął już za kamerą „dwójki”, „trójki” i „czwórki” oryginalnej serii. Czemu po czterech częściach postanowił powrócić do franczyzy? Jak wyjawił w niedawnym wywiadzie dla Bloody Disgusting, odnalazł w niej nową energię, na nowo zainteresował się podobnymi historiami:
Wypada nam się zatrzymać przy pierwszej części przywołanej wypowiedzi.
Bo faktycznie chyba każdemu zdroworozsądkowemu widzowi wydawało się, że potencjał „Piły” wyczerpał się już dawno. Pierwszy film wielkimi zgłoskami zapisał się na kartach historii amerykańskiego kina grozy. E tam - ktoś zaraz machnie ręką - bezsensowna przemoc i tyle. Jaka tam bezsensowna?
Prawdą jest, że „Piła” podniosła poprzeczkę w kwestii dawki brutalności, jaką może znieść mainstreamowy widz. W końcu to czołowy (a ostatnie części to nawet jedyne) przedstawiciel torture porn, które narodziło się z tragedii 9/11. Po ataku na World Trade Center kino grozy się zmieniło. Epatowanie przemocą znalazło się na porządku dziennym i nie było już w tych filmach iskierek nadziei. Stały się do bólu nihilistyczne, a gdy nawet nadchodziło odkupienie, to jego cena była tak wysoka, że odechciewało się żyć. Twórcy dostrzegali bezsens działania terrrorystów atakujących dwie wieże i dawali temu wyraz na każdym kroku, jednocześnie mniej lub bardziej świadomie odnosząc się do nowej rzeczywistości w jakiej przyszło Amerykanom żyć.
Weźmy chociażby The Patriot Act. Administracja Busha po ataku na World Trade Center przepchnęła ustawę, która z grubsza pozwalała rządowi na podsłuchiwanie i szpiegowanie obywateli, nazywanymi złem koniecznym. Prywatność odchodziła w zapomnienie, a co się dzieje na końcu „Piły”? Trup leżący przez cały film na środku pomieszczenia wstaje. On obserwował poczynania bohaterów. Normalnie politycy tańczą na ekranie poloneza, widzowie biją brawo. Takich odniesień do amerykańskiej rzeczywistości jest oczywiście więcej (możecie o nich poczytać na Bloody Disgusting), ale najważniejsze jest, że produkcja okazuje się doskonałą puentą czasów, w których powstała.
Z kolejnymi częściami bywało różnie.
Raz lepiej, częściej gorzej, aż w końcu w przypadku „Dziedzictwa” już nawet tortury nie wzbudzały takiej ekscytacji jak powinny. Coś tam rzeczywiście się wypaliło. Ale teraz dzięki wypowiedzi reżysera jest szansa, że płomień rozpalający wyobraźnię widzów na przestrzeni następnych odsłon serii przestał dogasać, a zaczął na nowo płonąć. Bo wytwórnia i sam reżyser mają wobec franczyzy ambitne plany.
Już od jakiegoś czasu wiadomo, że Lionsgate bierze pod uwagę serial telewizyjny osadzony w uniwersum „Piły”. Do tego jak się okazuje powstanie spin-offu wcale nie przekreśla realizacji kolejnych części oryginalnej serii. Jak w przywołanym wcześniej wywiadzie mówił Bousman:
Bousman potrafi rozpalić wyobraźnię fanów serii, którzy już z pewnością zacierają rączki na czekającą ich rozrywkę. Weekend otwarcia „Spirali” ze swoimi niecałymi 9 mln dolarów okazał się jednak poniżej oczekiwań i biorąc pod uwagę wyniki poprzednich odsłon serii w analogicznym okresie plasuje się dopiero na szóstym miejscu. Ej, ale mamy pandemię. Nie jest źle. Wszystko jest jeszcze do odkucia, kiedy film wejdzie na zagraniczne rynki. W naszym kraju pojawi się już za jakiś miesiąc. Szykujcie więc wnyki i myślcie nad śmiercionośnymi pułapkami. Jeśli się bowiem okaże, że reżyser rozbudził nasze nadzieje nadaremnie, to złożymy mu wizytę i zmusimy do odcięcia czegoś więcej niż tylko stopy.