Reżyser „Ostatniego Jedi” porównuje najgorszy film sagi z najlepszym. Disney tak nie odzyska sympatii fanów
Reżyser Rian Johnson to postać znienawidzona wśród wielu fanów „Star Wars”. Twórca właśnie zadebiutował ze swoim nowym filmem pt. „Na noże” i wrócił do rozważań nad „Ostatnim Jedi”. Według jego wizji Epizod VIII został niesłusznie skrytykowany. Disney w taki sposób nie odzyska zaufania fanów.
„Ostatni Jedi” tak niesamowicie podburzył fandom „Gwiezdnych wojen”, że nieomal pogrzebał markę. Podobny kryzys zaufania można porównać tylko do sytuacji po premierze „Mrocznego widma”. Epizod I zawiódł oczekiwania wieloletnich wielbicieli oryginalnej trylogii, a w dodatku zaoferował widzom kilka bardzo kontrowersyjnych postaci. Reakcje na Jar Jar Binksa i małego Anakina Skywalkera były tak mocne i pełne nienawiści, że odtwórca roli Gungana miał myśli samobójcze, a Jake Llyod zrezygnował z branży. Olbrzymi hejt wylał się także na aktorki występujące w „Ostatnim Jedi” - Daisy Ridley i Kelly Marie Tran - co pokazuje, że środowisko „Star Wars” wciąż nie jest wolne od negatywnych postaw.
Nie może to jednak zmieniać ogólnej oceny Epizodu VIII. „Ostatni Jedi” był dziełem pełnym dziur fabularnych, błędów logicznych i historią oderwaną od wszystkiego, co widzieliśmy wcześniej (i jak pokazują zwiastuny „Skywalker. Odrodzenie” później też). Nie od dzisiaj wiadomo jednak, że Johnson nie ma sobie nic do zarzucenia. Przeciwnie, niczym modelowy troll wielokrotnie celowo podburzał zdenerwowanych fanów, a samego siebie przedstawiał niczym geniusza kina.
Nic się nie zmieniło. W nowym wywiadzie Rian Johnson porównał swój film do „Imperium kontratakuje”.
Na festiwalu filmowym w Toronto debiut zaliczył nowy film Johnsona pt. „Na noże” (w obsadzie m.in. Daniel Craig, Chris Evans i Jaime Lee Curtis). Z tej okazji reżyser zgodził się na rozmowę z portalem Uproxx. W pewnym momencie wywiadu dziennikarz zapytał twórcę „Looper - Pętla czasu” o negatywne przyjęcie „Ostatniego Jedi”, po czym obaj wdali się w, mówiąc wprost, całkowicie absurdalną dyskusję:
Trochę waham się przed rozmawianiem na ten temat, bo potem wszystkie media będą robiły z tego rozmowę o „Star Wars”. Jako dziecko pamiętam zawód po obejrzeniu „Imperium kontratakuje”. Pamiętam to w kontekście „Powrotu Jedi”, które uwielbiałem w dzieciństwie. Dobrze zapamiętałem to wydarzenie. Ale z czasem to właśnie Epizod V stał się moim ulubionym. Luke zostaje tam symbolicznie wykastrowany przez swojego ojca. Sam nie wiem. „Gwiezdne wojny” to coś więcej niż pasja. Dlatego nie możesz się gniewać na jedną stronę, gdy pozytywny odzew się równie silny.
Jakiekolwiek porównywanie „Ostatniego Jedi” do „Imperium kontraatakuje” to w najlepszym razie naiwność, w najgorszym manipulacja. To prawda, że tamten film nie został przyjęty samymi zachwytami. Ogólny odbiór był jednak pozytywny. Inaczej niż w przypadku dzieła Johnsona, które część krytyków odebrała entuzjastycznie, ale jeszcze więcej było negatywnych reakcji fanów. Johnson to jednak podobny przypadek, co showrunnerzy „Gry o tron”. Oni również nie widzą żadnych błędów w 8. sezonie i tłumaczą się w absurdalny sposób.
Mogę zapewnić Riana Johnsona, że „Ostatni Jedi” nie zostanie za 20 lat uznany najlepszą częścią gwiezdnej sagi. Wciąż szkodzi za to teraźniejszym interesom Disneya.
Wytwórnia w ostatnim czasie rozpoczęła kampanię odzyskiwania zaufania fandomu „Star Wars”. Kolejnymi elementami tego procesu były powrót do postaci z prequeli, serial „The Mandalorian” i produkcja poświęcona Obi-Wanowi Kenobiemu. Zrezygnowano też z dalszego kontynuowania fatalnego „Star Wars: Resistance”. Disney nie robi tego oczywiście z potrzeby serca. Chodzi o to, że konflikt z fandomem kosztował ich wyraźne straty finansowe. Zaczęło się nawet mówić o zmęczeniu marką „Gwiezdnych wojen”, co niedawno byłoby wizją nie do pomyślenia.
Czasem można odnieść wrażenie, że żyjemy w schizofrenicznej rzeczywistości. Kultura fanów dyktuje współczesną popkulturę, co oczywiście nie ma tylko pozytywnych skutków. Wielkie firmy nie mogą jednak lekceważyć jej siły. A mimo to twórcy obrażeni na krytykę ze strony widzów (w obu wspomnianych przypadkach jak najbardziej zasłużoną) bez wahania ich atakują. Takie podejście nie podoba się niektórym aktorom i współtwórcom - najgłośniej protestował Mark Hamill - ale korporacja ślepa na przyczyny własnego powodzenia chętnie angażuje się w ataki na własnych odbiorców. Z drugiej strony najbardziej toksyczni fani domagają się szacunku dla siebie, a sami w brudny i godny pogardy sposób atakują osoby po prostu wykonujące swoją pracę. Wszystko to składa się na obraz daleki od pozytywnego. Obie strony wciąż częściej okładają się mieczami świetlnymi niż idą razem do kantyny Mos Eisley.