W końcu doczekaliśmy się pełnometrażowego debiutu Bartosza Kruhlika, którego udane krótkie metraże zwiastowały ciekawy głos w rodzimej kinematografii. I obietnica została spełniona. „Supernova” to świetne, mocne kino, które aż pulsuje od emocji.
OCENA
Właściwie to im mniej wiecie o fabule filmu „Supernova” przed seansem, tym lepiej. Produkcja Bartosza Kruhlika jest tak skonstruowana, że historia rozwija się stopniowo, przez co doświadczenie związane z odkrywaniem kolejnych „rozdziałów” i zwrotów akcji tej opowieści jest pełniejsze, jeśli zasiądziemy do seansu z czystą głową.
Opowiem więc raczej o tym, czego można się spodziewać w trakcie oglądania.
Kruhlik zaserwował nam naprawdę elektryzującą i wciskającą w fotel opowieść, w której splatają się losy kilku ludzi.
Matka z dziećmi, która postanawia odejść od zapijaczonego męża, grupa policjantów oraz wysoko postawiony na państwowych szczeblach mężczyzna przypadkiem natrafiają na siebie, co zmienia ich życia na zawsze.
„Supernova” to rodzaj kina, którego cały czas mi w Polsce brakuje. W kapitalny sposób łączy ono dramaty jednostek, pokazując jednocześnie w soczewce problemy całych społeczności. Akcja filmu rozgrywa się na wiejskiej pustej drodze, natomiast skala wydarzeń bez problemu jest w stanie sięgnąć zagadnień ogólnonarodowych. „Supernova” na przykładzie kilku osób rysuje przed widzem obraz zależności oraz sytuacji społeczno-politycznej w kraju.
Film opowiada o Polsce, ale bez problemu odnajdą się w nim też mieszańcy innych krajów. Kruhlik sięgnął bowiem po tematy absolutnie uniwersalne. Mierzy się on z osobistymi dramatami, politycznymi układami, zaniedbaniami w organach władzy, psychologią tłumu, religijnością, relacją zbrodni i kary. Wszystko to reżyser zręcznie wplótł w zajmującą i trzymającą za gardło opowieść, rozgrywającą się na przestrzeni zaledwie kilku godzin. I to bez poczucia przeładowania tematami, bez nadmiaru niepotrzebnych wątków i słów.
Niezwykle ciekawa jest też konstrukcja tego filmu. Nie tylko od strony scenariuszowej, ale i wynikającej ze skryptu warstwy emocjonalnej.
Napięcie w tym filmie jest nie tyle stopniowane, co wręcz pompowane dożylnie.
I podobnie jak w przypadku tytułowej supernowej, w której nagromadzone gazy w końcu doprowadzają do eksplozji, tak i w dziele Kruhlika emocji z czasem zbiera się tyle, eskalują one do takiego poziomu, że w pewnym momencie to wszystko musi jakoś w końcu wybuchnąć. Jest to widoczne gołym okiem i stanowi naprawdę ciekawy zabieg stylistyczny, wcale nie taki łatwy do osiągnięcia.
Bohaterowie filmu zdają się być niemalże wciągnięci w sam środek rosnącej w siłę trąby powietrznej, zresztą ostatnie sceny filmu sprawiają wrażenie, jakby rzecz działa się w samym oku cyklonu. Kapitalnie odnajdują się w nim aktorzy, a fakt, że obserwujemy w większości nieopatrzone twarze, tylko pomaga w immersji widza w całą historię.
Choć „Supernova” to film imponujący, szczególnie jak na debiut pełnometrażowy, nie jest dziełem idealnym.
Kruhlik z jednej strony opowiada tę historię w sposób bezpretensjonalny i klarowny, co jest siłą filmu, gdyż sprawia, że jest on przystępny i czytelny dla każdego widza. Z drugiej strony warstwa metaforyczna jest zbyt czytelna, prosta i oczywista. Nie jest to poziom pretendujący chociażby do „Magnolii” Paula Thomasa Andersona. Bliżej tu jednak do rzetelnej adaptacji nagłówków sensacyjnych historii z pierwszych stron gazet, niż rzeczywiście głębokiej wiwisekcji bolączek społecznych.
Nie jest to wcale jednoznaczny minus „Supernovej”, bardzo dobrze, że powstają filmy dla szerokiej widowni, które chcą powiedzieć coś ważnego o nas samych, a nie tylko dostarczać eskapistycznej rozrywki. Mimo wszystko trochę szkoda, że w gruncie rzeczy głębia filmu Kruhlika jest mocno powierzchowna. To też dzieło, które najlepiej działa na widza podczas samego seansu – wsiąkamy w ten świat, opowieść i wczuwamy się w historie jego bohaterów, ale już po wyjściu z kina emocje zaczynają opadać i okazuje się, że to była świetna jazda na najwyższych obrotach, ale po wszystkim niewiele z nami zostanie.
Mimo wszystko, te emocje podczas samego seansu są wymierzone i zbudowane na tyle dobrze, że grzechem byłoby nie wystawić „Supernovej” pozytywnej oceny i nie zachęcać do oglądania.
Tym bardziej, jeśli bliskie są wam np. wczesne filmy Kieślowskiego i zagadnienia dotyczące przypadkowych splotów zdarzeń i tego, jak czasem jedna niepozorna czynność może diametralne i dramatycznie zmienić życie wielu ludzi.