REKLAMA

Szatańskie dziecko Agnieszki Holland w ogóle nie straszy – "Dziecko Rosemary" recenzja sPlay

Jeżeli dziecię Szatana ma mieć takich wyznawców, jak w serialu Agnieszki Holland, to nie mamy się czym martwić. Zanim nastąpi koniec świata, a Bestia postawi kopyta na naszym padole, prędzej z nudów umrzemy… Od 1968 "Dziecko Rosemary" zdążyło już dorosnąć, skończyć szkołę i pewnie mieć własne (piekielne) dzieci, więc nie ma już czego się bać. Tym bardziej, jeśli antychryst ma wyglądać tak, jak u Agnieszki Holland.

Szatańskie dziecko Agnieszki Holland w ogóle nie straszy – „Dziecko Rosemary” recenzja sPlay
REKLAMA

Z miniserialem Holland sprawa wygląda bardzo podobnie, jak w przypadku "Lśnienia" od Kinga. Polska reżyserka stworzyło dzieło dużo bliższe książkowemu pierwowzorowi niż film Polańskiego, ale przy tym całkowicie je zmasakrowała, pozbawiając jakichkolwiek elementów grozy i zaskoczenia, które widzieliśmy w filmie z 1968 roku. Kingowi nie pasowała wizja Kubricka, dlatego w 1997 wraz Mickem Garrisem stworzył serialowego potworka, którego nie dało się oglądać. No, ale tak to już jest, jak się wkracza na teren kultowych horrorów, szansa na zepsucie arcydzieła jest w takich przypadkach ogromna.

REKLAMA
dziecko rosemary serial holland

Serial "Dziecko Rosemary" (od NBC) od początku było zapowiadane jak bardziej współczesna wersja książki Iry Levin ze zmienionymi paroma elementami – jak miejsce akcji oraz pozbawienie Guya Woodhouse’a cohones. W zasadzie w jednym zdaniu można znaleźć odpowiedź na pytanie, dlaczego miniserial jest tak okropnym tworem, nielogicznym, głupim i absolutnie niestrasznym – akcja dzieje się w 2014 roku. Fabuła filmu Polańskiego rozgrywała się w czasach, kiedy tablety i superkomputery można było oglądać, co najwyżej w "Odysei Kosmicznej" Kubricka, ale u Holland mamy przecież erę cyfryzacji. Oznacza to tyle, że cała tajemniczość piekielnego dziecka i kultu sekty czczącej Szatana znika w ułamku sekund dla widza, ale najwyraźniej nie dla biednej Rosemary (Zoe Saldana).

dziecko rosemary serial nbc

Pamiętacie zapewne jak Rosemary Polańskiego (Mia Farrow) szukała pomocy u przyjaciół oraz innego lekarza? Wtedy to miało sens, ponieważ biedna kobieta nie wiedziała co robić, nie mogła znaleźć wyjścia z ciężkiej sytuacji. Pewnie istniały książki opisujące jej przypadek w bibliotekach (w końcu jedną udało jej się dorwać), ale sprawiało to o wiele więcej kłopotu niż… otworzenie przeglądarki i wystukaniu na klawiaturze ciągu znaków! Fundamenty książki Levin oraz filmu Polańskiego dzięki współczesnej adaptacji sypią się gorzej niż twarz Jocelyn Wildenstein. Od samego początku zatem, zamysł Agnieszki Holland był nietrafiony, ale żeby tylko na tym się skończyło…

Bzdurną fabułę możemy już odhaczyć, co dalej? "Dziecko Rosemary" pełne jest nieścisłości. Weźmy na przykład naszą główną bohaterkę. Zoe Saldana gra Rosemary Woodhouse, zagubioną istotę wokół której tworzona jest okultystyczna intryga. W filmie Polańskiego przeszłość Rosemary nie była nigdy wspominana, ale u Holland matka diabła pokazana jest, jako normalna, inteligentna kobieta, baletnica (za młodu), trochę bardziej zaradna od wykreowanej przez Mię Farrow postać. Skoro jednak Rosemary pokazywana jest jako dosyć twarda osoba, bardziej rozgarnięta od poprzedniczki, to dlaczego u licha tak ciężko jej skorzystać z tego internetu?! To pierwsza rzecz jaka rzuca się w oczy, drugą jest jej stosunek Rosemary do ludzi, wobec których ma ona pewne podejrzenia.

Zoe Saldana jest całkiem przyzwoita aktorką, widać po niej, że stara się jak może, ale nawet ona nic nie poradzi na debilny scenariusz. Główna bohaterka czasami wydaje się mieć mocny charakter i wysoki poziom inteligencji, a innym razem jest kompletną idiotką, która nie zauważa oczywistości. Rosemary Polańskiego przynajmniej była głupiutka od początku do końca, w tamtym filmie wszystko trzymało się kupy, a u Holland nie. No ale czego tu wymagać skoro jednym ze współscenarzystów był James Wong, człowiek odpowiedzialny za taki hity jak "Dragonball Evolution" i "Oszukać Przeznaczenie".

Fabuła serialowego "Dziecka Rosemary" jest koszmarna w każdym wymiarze. Nie dość, że widza nic nie straszy, to jeszcze ciąg wydarzeń narzucany jest siłą, przez bardzo tanie zagrania, gdzie nic nie jest wyjaśnione po co, dlaczego coś się stało tak, a nie inaczej. To tak trochę jakby oglądało się jeden z filmów klasy B – bach, jedna scena, koniec, bach, druga scena. O logicznym ciągu wydarzeń nie ma mowy, czego dobitnym dowodem jest chociażby wątek z portfelem Margaux Castevet (Carole Bouquet) oraz impreza u państwa Castevet, gdzie organizatorka przyjęcia bezpardonowo przerywa gościom rozmowy po francusku i stwierdza despotycznie, że wszyscy odtąd rozmawiają po angielsku, od tak! Wszystko to po to, aby nowo przybyła na imprezę Rosemary (Amerykanka) nie czuła się głupio i żeby widz amerykański mógł skumać o co chodzi.

dziecko rosemary castevet

Co więcej fabuła jest do bólu przewidywalna i to nawet nie dlatego, że widz może znać książkę, czy dzieło Polańskiego, ale dlatego, że miniserialowi "Dziecko Rosemary" brakuje odpowiedniego klimatu i tej specyficznej aury tajemniczości – widzowie wszystko jest wyjaśniane w sposób łopatologiczny. W filmie z 1968 roku Guy Woodhouse był marnym aktorem, który zawarł pakt z satanistami - w zamian za urodzenie przez jego żonę dziecka Szatana, jego kariera rozkwitnie. U Holland, Guy Woodhouse (Patrick J. Adams) jest wykładowcą angielskiego, początkującym pisarzem oraz straszną miernotą, która nie potrafi się na nic zdecydować. W adaptacji Polańskiego trzeba było się domyślać zakulisowych spraw, natomiast we współczesnej wersji umowa między Castevet (Jason Isaacs) a Woodhousem jest w serialu obnażona, wyłożona pięknie na tacy. Tutaj nie trzeba się niczego domyślać, ponieważ ze względu na długość serialu, każdy wątek został rozciągnięty w taki sposób, jakby twórcom "Dziecka Rosemary" przyświecał tylko jeden cel – zanudzić widza na śmierć.

Dziecko rosemary serial
REKLAMA

Jedynym plusem produkcji jest aktorstwo Zaldany oraz kreacja Romana Castevet, która wypadła naprawdę interesująco (jedyna wartościowa rzecz w scenariuszu). Od roli przyjemnego dziadziusia, współczesny Castevet różni się prawie wszystkim. Jest w sile wielu (około 40-tki), szarmancki, stanowczy, cyniczny i widać, że to on tutaj nosi spodnie, których brakuje cały czas Woodhouse’owi. Poza tym, nie znajduję w serialu "Dziecko Rosemary" nic wartościowego. W ogólnym rozrachunku Holland zmarnowała potencjał, który krył się za nowym podejściem do "Dziecka Rosemary". Format serialu dawał możliwość szerszego spojrzenia na wiele wątków, tak stało się jednak tylko po części, a dodatkowo zostało pokazane to w bardzo nieinteresujący sposób. Szkoda, bo teraz szansa na to już się pewnie nie powtórzy.

PS Rola naszego polskiego aktora - Wojciecha Pszoniaka - była w serialu okropnie żenująca i całkowicie niepotrzebna.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA