Każdy, kto dotknął jego twórczości, zdaje sobie sprawę, że Steven Soderbergh to jeden z najbardziej wszechstronnych, niezależnych i rozpoznawalnych zarazem reżyserów współczesnego kina amerykańskiego. Jego portfolio to kopalnia formalnych eksperymentów i swoista kronika tematycznych pasji - filmowiec z uporem bada problematykę władzy, kontroli, systemów czy wolności indywidualnej.

Od autorskiego debiutu, który wywarł wielki wpływ na jankeską kinematografię („Seks, kłamstwa i kasety wideo”, 1989), poprzez wielkie hollywoodzkie heist movies („Ocean’s Eleven”, 2001) i pandemiczne thrillery („Contagion - Epidemia strachu”, 2011), aż po serialowe dreszczowce i najnowsze kinowe hity z gwiazdorską obsadą - twórca wciąż balansuje między mainstreamem a kinem autorskim, wykazując się olbrzymią dociekliwością tematyczną i formalną.
Chyba nie ma gatunku, którego Soderbergh by się nie podjął - z różnym skutkiem, ciesząc się na przemian przychylnością i sceptycyzmem widzów i krytyków. Realizował już m.in. dramaty psychologiczne, thrillery, science fiction („Solaris”!), filmy sensacyjne, kryminały, erotyki, a nawet filmy o tematyce sportowej („Wysokie loty”) czy wirusologicznej (wspomniane „Contagion”). Szukanie wspólnych mianowników w szerokim wachlarzu tak różnorodnych filmów nie jest może najprostsze (czasochłonna sprawa), ale sprawia sporo frajdy. Reżyser dość konsekwentnie filtruje scenariusze przez własną wrażliwość: minimalistyczną formę, cięcia montażowe, chłodne obrazy (ciekawostka: często sam pełni funkcję operatora pod pseudonimem Peter Andrews) czy też eksperymentalne podejście do narracji.
U podstaw wielu jego obrazów leży konflikt jednostki z systemem: korporacyjnym, prawnym, politycznym czy społecznym. W „Erin Brockovich” i „Intrygant” bohaterowie walczą z biurokracją i korporacyjnym cynizmem. W „Panaceum” i „Niepoczytalnej” system psychiatrii staje się narzędziem opresji. W „Dziewczynie zawodowej” - seks przeplata się z ekonomią. Co zwykle rzuca się w oczy: Soderbergh lubi kameralność, poczucie intymności. Czasem kręci na iPhone’ami („Niepoczytalna”, „Wysokie loty”), rezygnuje z wielkich ekip i kosztownych efektów specjalnych, szukając swojej drogi w minimalizmie, w ograniczeniach. Jego montaż bywa oszczędny, ale perfekcyjnie rytmiczny. Lubi długie ujęcia, chłodne światło, nieoczywiste, ale zawsze przemyślane kadry. Chłodna obserwacja dominuje, emocjonalny szantaż nie wchodzi w grę.
Również trylogia „Ocean’s” - najbardziej komercyjne dzieła filmowca - jest przesycona soderberghowską precyzją. Ironiczny ton, klarowność akcji i rytmiczność montażu ujawniają sprawną reżyserię i przemyślany montaż. Podobnie zresztą jak późniejsze „Logan Lucky” - powrót do heistów, tym razem z bardziej społecznym podtekstem.
Twórca nie boi się też skupiać swoich historii wokół kobiet. M.in. „Erin Brockovich”, „Dziewczyna zawodowa”, „Niepoczytalna”, „Kimi” czy „Ścigana” stawiają je w centrum opowieści - często jako osoby walczące z, no właśnie, systemem lub próbujące odzyskać kontrolę nad własnym życiem.
A jak do korzeni Soderbergha mają się „Szpiedzy”?
Po latach eksperymentów, klęsk i sukcesów (cóż - jego ostatnie dwa filmy zaliczają się raczej doi wpadek), filmowiec powraca z filmem „Szpiedzy” („Black Bag”) - stylowym thrillerem szpiegowskim, który w pewnym sensie stanowi hołd (czy też - mniej narcystycznie - podsumowanie) dla jego własnej twórczości. I zarazem przypomnienie, dlaczego ten reżyser cieszy się taką estymą pomimo bardzo nierównej filmografii.
„Szpiedzy” to film przede wszystkim rozrywkowy - ale w inteligentny sposób. Napisany tak, by absorbował, ale nigdy nie chodzi na skróty - jest przemyślany, spójny, elegancki, świetnie zagrany i... nieraz piorunująco zabawny. Szpiegowska zagadka-łamigłówka sprawia sporo frajdy (znaczy się: satysfakcjonuje, a nie obraża inteligencję widza), realizacja to najwyższy poziom filmowego rzemiosła.
Naprawdę świetny obraz, który łączy elegancję „Ocean’s Eleven”, paranoiczny klimat „Intryganta”, suspens rodem z „Panaceum” i chłodną estetykę znaną z „Kimi”. To kino Soderbergha w pigułce: niegłupie, technicznie wyrafinowane, brzydzące się banałem i chętnie bawiące się formą. W „Szpiegach” ponownie spotykamy wspomniany motyw jednostki uwikłanej w system większy, niż potrafi pojąć. Agenci nie są tu superbohaterami, lecz ludźmi wplątanymi w mechanizmy władzy, dezinformacji i technologicznej kontroli. Paranoja, poczucie zagubienia i gra pozorów przypominają najlepsze dreszczowcowe elementy starszych filmów Amerykanina. A w sensie duchowym produkcja przywodzi na myśl napięcie, które tliło się w „Co z oczu, to z serca” - romantycznym kryminale Soderbergha, gdzie agentka federalna daje się zauroczyć niepokornemu złodziejowi.
Pewnie, że całość błyszczy formalnie. Kadry są niemal geometryczne, rozmyte zdjęcia potęgują poczucie zagrożenia, świadomie nerwowy montaż z chirurgiczną precyzją przycina dialogi i akcję. Muzyka (często elektroniczna) nie narzuca emocji, lecz podbija napięcie - prawidłowo. To wszystko przypomina, jak bardzo Soderbergh ceni formę jako nośnik znaczenia i samoistną interpretacyjną warstwę.
„Szpiedzy” nie są żadną rewolucją w dorobku Soderbergha - to po prostu esencja tego, co w nim najlepsze. To obraz, za pośrednictwem którego autor zdaje się pytać odbiorcę: „pamiętasz, za co mnie cenisz?” - i dostarcza mu dokładnie to. Jest klasyczny, ale aktualny. Stylowy, ale nie bezduszny. Krytyczny wobec świata, ale niepozbawiony ironii. Oto powrót do formy dla filmowego „człowieka renesansu”, który sam reżyseruje, filmuje i montuje swoje dzieła. Ciekawe, że jego trzecia już współpraca ze scenarzystą Koeppem tak różni się od poprzednich - tym razem (wreszcie) zaowocowała wciągającą opowieścią pełną napięcia, niepokoju i fabularnych twistów wysokiej jakości.
Czytaj więcej o filmach:
- Hit od Prime Video dostanie aż 2 części. Zapnijcie pasy, będą kolejne filmy z serii Moja wina: Londyn
- Minecraft: Film zmierza do VOD. Jest data premiery
- Tak wygląda zwiastun adaptacji jednej z najbrutalniejszych powieści Kinga
- Adaptacja Elden Ringa ma już reżysera. Mocne nazwisko - możemy odetchnąć z ulgą
- The Batman 2 stracił reżysera? Złe wieści dla fanów