Skoro już dziś niektórzy umierają z powodu komplikacji po próbach operacyjnego poprawienia kształtu pośladków, łatwo sobie wyobrazić świat, w którym ludzie zaryzykowaliby wymianę wszystkiego. Lepsze piersi, długie nogi, buźka jak z obrazka. A może od razu stworzyć swoje lepsze ja, a stare ciało przesunąć do funkcji sterującej, nadrzędnej, ale fizycznie równie ruchliwej jak zwłoki w trumnie? To właśnie świat surogatów.
Wizja, którą reżyser Jonathan Mostow zaczerpnął z komiksów Bretta Weldele'a i Roberta Vendittiego w pewnym sensie dzieje się już teraz. Dawniej gwarne i pełne dzieciaków podwórka wyludniły się i ucichły. Teraz hula po nich wiatr albo służą za miejsca wypoczynku lokalnych emerytów. Zmiana warty rozpoczęła się dawno, najpierw za sprawą co raz lepszych komputerów stacjonarnych, a później z powodu rewolucji teleinformatycznej. Zwykłe „komórki” zamieniły się w smartfony, które dziś mają możliwości kilkudziesięciu komputerów klasy Atari ST. I są tak tanie, że dzieciaki noszą je na szyi jak niegdyś klucz do domu.
Po cholerę biegać po podwórku i wkurzać swoją nieznoszącą pyłków alergię, kiedy można wygodnie siedzieć w domu i spotkać się z kolegami podczas rajdu w World of Warcraft lub na polach bitew w Call of Duty? Te dzisiejsze dzieciaki kształtuje już inne środowisko, odmienne od otoczenia i dzieciństwa starszych roczników huśtających się na trzepakach, latających po dworze dla samej frajdy wyrwania się z domu. Skoro żyją w innym świecie, będą zapewne inne. Jak bardzo i na czym będzie polegała ta różnica? To pytanie nie tylko dla psychologów i socjologów, ale również fanów fantastyki.
Można choćby wyobrazić sobie świat, w którym ludziom zwyczajnie odechciewa się wyjść z domu, bo świat wirtualny oferuje więcej przyjemności, doznań i wrażeń. Do kontaktu z innymi wystarczy awatar, cyfrowy odpowiednik żywego człowieka. Takie światy funkcjonują przecież w grach typu The Sims. Surogaci to rozwinięcie tego pomysłu. Ludzie skonstruowali swoje mechaniczne odpowiedniki, sterowane za pomocą oprogramowania roboty, piękniejsze, młodsze, zgrabniejsze warianty ich samych. Nie kopie ale właśnie odpowiedniki. W nowym świecie niedalekiej przyszłości na ulicach nie ma ludzi, mimo że są równie tłoczne jak dziś. Parki pełne są spacerowiczów, kluby nocne pękają w szwach, kwitnie wolna miłość i swoboda. Ale to nie ludzie cieszą się słońcem, chodzą do pracy i spotykają wieczorem w barach. To surogaci. Czy to jakąś różnica, skoro maszyna jest połączona z żywym człowiekiem, który doświadcza wszelkich przyjemności życia za jej pomocą?
To może być dobre na jakiś czas, ale w końcu właściciel musi przecież wstać z otulającego go miesiącami kokonu i spojrzeć w lustro. To, co by zobaczył, nie byłoby piękne, a więc pozostałoby mu szybciutko wrócić do mechanicznego łona. Rozdźwięk na pewno by pozostał, nie wierzę, że ludzie byliby tak pasywni, aby się na to zgodzić. W końcu zdaliby sobie sprawę, większość z nich, że to maszyna przeżywa ich życie, a nie oni. Człowiek jest istotą zbyt ekspansywną, żeby tylko leżeć i chłonąć jak ameba. Gdyby tak nie było, przedstawiciele naszego gatunku nadal siedzieliby w ciemnej jaskini ogryzając gnat jakiegoś zwierza. Człowiek mógłby funkcjonować w takich warunkach tylko wówczas, gdyby nie zdawał sobie sprawy z iluzji swojego życia. Tak jak w Matrixie, w którym ofiara obcych nie zdawała sobie sprawy, że nie prowadzi normalnego życia, ale leży całe lata w wannie wypełnionej żywiącą ją breją. Dopóki ludzie nie wiedzieli, że ich kolorowe dni to fikcja w świecie wirtualnym, trwali w niej. Balansując na granicy, wybierali zawsze ciężkie ale prawdziwe życie (no dobrze, poza drobnymi wyjątkami w rodzaju Cyphera).
Wydawało się, że „Surogaci” będzie filmem, który zgłębi to zagadnienie. Tak się nie stało. Ludzkość zamieniła się w bezwolne cielska kierujące swoimi kukiełkami. Poza wąską grupą anarchistów, ludzie pogodzili się z tym stanem i nie wyobrażają sobie lepszego życia. Problem nie pojawia się dlatego, że ludziom czegoś brakuje, ale z powodu śmierci jednego z operatorów plastikowego ciała, co przecież miało być niemożliwe. W tym momencie wkracza niezawodny Bruce Willis, który nie boi się szklanych pułapek, ani w ogóle niczego, a więc tym bardziej świata pełnego ruchomych manekinów i nieruchomych ludzi.
Przeczytałem gdzieś ostatnio, że gdyby Bruce Willis zagrał w filmie o Titanicu, legendarny statek pasażerski na pewno by nie zatonął. W „Surogatach” Willis robi to samo, co zwykle, ratuje wszystkich i wszystko, oczywiście poza tymi złymi, których spotyka zasłużona, nieuchronna kara (ziew). Może po prostu oczekiwałem za dużo po historii na podstawie komiksu? Akurat nadarza się okazja jeszcze raz nad się zastanowić, bowiem w sobotę TVP 1 wyemituje film o syntetycznych ludziach. Projekcja „Surogatów” zaplanowana została na 21:20. Co wybieracie, sobotnie rendez-vous po knajpach, czy leżenie plackiem przez prostokątem plazmy? Ta druga opcja wydaje się nieco niepokojąca, nie uważacie?