Jeśli uwielbiacie żarty obracające się wokół narządów płciowych i fekaliów, jest spora szansa, że "Ted 2" przypadnie wam do gustu. W przeciwnym wypadku będziecie raczej zniesmaczeni i zdegustowani, a przede wszystkim - znudzeni.
Ja niestety znalazłem się w tej drugiej grupie. Niby nie powinienem narzekać, bo przecież w zasadzie wiedziałem, na co się piszę idąc do kina na sequel "Teda". Niemniej jednak, na tak ogromną dawkę żenującego humoru nie byłem przygotowany. A że zdarzyło mi się obejrzeć kilka występów polskich kabareciarzy, to wiem co mówię. Ale od początku.
Fabuła jest tu oczywiście czysto pretekstowa, ale nikt chyba nie spodziewał się, że będzie inaczej, zatem szkoda rozpisywać się na temat tego, jak bardzo pozbawiona jest sensu i logiki. Ted się żeni, początkowa małżeńska sielanka stopniowo przeradza się w kryzys i by ratować swój związek, decyduje się na spłodzenie potomka. Nie literalnie oczywiście, Ted jest bowiem pluszowym misiem pozbawionym fallusa. Rozpoczynają się zatem poszukiwania dawcy spermy, którym po krótkich perypetiach ma zostać John Bennett, najlepszy kumpel pluszaka. Okazuje się jednak, że wybranka serca Teda, Tami-Lynn, nie może mieć dzieci. Para decyduje się zatem na adopcje. I tu zaczynają się kłopoty.
Wniosek Teda zwrócił uwagę władz stanu na nieuregulowaną prawnie kwestię jego istnienia. Czy powinien być on uznawany za istotę ludzką, czy raczej należy go traktować jako przedmiot? Wszyscy, poza głównym zainteresowanym i jego przyjaciółmi, skłaniają się ku drugiej opcji. Sprawa trafia do sądu, a angażuje się w nią również Hasbro, największy na świecie producent zabawek, któremu bardzo zależy na tym, by Ted nie był uznawany za osobę.
Jeśli wydaje się wam, że taka historia stwarza całkiem spory potencjał humorystyczny, to macie rację.
Rzeczy w tym, że można go było wykorzystać na wiele sposób, a Seth MacFarlane, reżyser i scenarzysta filmu, zdecydował się uderzyć w komizm, który nie do końca mi odpowiada. Choć przyznaję, na sali kinowej byłem raczej wyjątkiem.
Przekrój dowcipów jest szeroki, jednak w zdecydowanej większości obracają się one wokół trzech tematów - masturbacji, penisów i narkotyków. Nie twierdzę, że to źle - "Ted 2" z założenia miał być właśnie taką komedią. Problemem jest jednak fakt, że wszystkie te żarty i gagi są oklepane, oczywiste, absolutnie niedwuznaczne i pozbawione jakiejkolwiek subtelności, a na domiar złego - wcale nie są kontrowersyjne.
"Ted 2" nie jedzie po bandzie, a co najwyżej się o nią ociera.
Film nie próbuje szokować agresywnym humorem, nie przekracza granic, ani nic z tych rzeczy. Już nawet opening "South Parku" jest odważniejszy. Poślizgnięcie się na spermie albo rzucanie gównem - na tym opiera się większość gagów tego widowiska.
Trudno dopatrzeć się jakiejkolwiek wartości w odwołaniach do popkultury, bo sprawiają one wrażenie przypadkowych. Pojawienie się na ekranie Liama Neesona czy Morgana Freemana bardziej niż do śmiechu, skłania do zastanowienia się, czy czytali oni wcześniej cały scenariusz, czy tylko jego urywek.
"Ted 2" ma parę momentów, które wychodzą poza opisany wcześniej schemat. I te bywają naprawdę udane.
Jest ich na tyle mało, że nie są w stanie ani zmazać złego wrażenia, które pozostawiły po sobie kloaczno-falliczne żarciki, ani tym bardziej uratować tego dzieła. Zasadniczo trudno mi polecić ten film, mam jednak świadomość, że znajdzie się niewąskie grono osób, którym przypadnie on do gustu. Wystarczy inny rodzaj poczucia humoru niż ten, którym dysponuję ja.